Co jadłam w Berlinie i Paryżu?

Potrzebuję małego podbiegu, żeby w pełni na nowo wystartować z blogowaniem. Dzisiaj właśnie taka rozgrzewka 😉 Mam prawie 4 000 zdjęć z Berlina i Paryża i nie mam pojęcia jak poukładam je w posty. Muszę podzielić je na poszczególne kategorie. Oczywiście ogólny przewodnik z trasą naszych wycieczek i dokładną relacją na pewno pojawi się na blogu. Do tego planuję jeszcze posty o modzie w Paryżu, wpis z najpiękniejszymi zdjęciami, wpis z panoramami. Fajny będzie też post z ciekawostkami dotyczącymi Paryża. Jeszcze nie wiem czy będę wrzucać posty z podróży ciągiem, czy też przerwę je inną tematyką. Tyle dylematów! Pomóżcie!
 
Apfelstrudel w Cafe Einstein przy Checkpoint Charlie. Najstarsza kawiarnia w tym miejscu i chyba jedyna, która pozostała jeszcze z dawnych czasów. Musiałyśmy spróbować 😉 Coś jak nasza szarlotka z lodami, tyle że w niemieckim wydaniu.
Berlin co zjesc
Nigdy nie jadłam jeszcze tych lodów, a podobno wielu uważa je za najlepsze lody ever. Żałuję, że nie wzięłam waniliowych, bo były przepyszne i może przebiłyby moje najukochańsze lody z Biedronki.
Crem Brulee w Paryżu był na naszej liście rzeczy do spróbowania. Jego smak mnie zaskoczył, bo okazało się, że jadłam go już kiedyś w Niemczech nie wiedząc o tym. Bardzo słodkie, ale pyszne. Najlepsze było jednak miejsce w którym go jadłyśmy!
Dokładnie na skraju tej pięknej, wąziutkiej, paryskiej uliczki. Tak jak sobie to wcześniej wymarzyłyśmy!
Słynne Crepesy czyli francuskie naleśniki na słodko jadłyśmy chyba 4 razy, bo tak nam smakowały. Z nutellą i kokosem albo bananami, pycha! Zdjęcia zrobiłyśmy z najlepszej miejscówki na Trocadero, ale o tym Wam jeszcze opowiem;)
Dobra tego nie jadłam, ponieważ w Polsce też mamy pączki i makaroniki, ale zrobiłam zdjęcie, bo ślicznusie.
Ślimaki! Zdecydowanie mój hit Paryża! Niektóre z Was były trochę przerażone, gdy pisałam o tym wczoraj w Niekomfrotowej środzie, ale naprawdę warto! Wcale nie czuć tego, że jesz ślimaka, ale potrawie lepiej się nie przyglądać. Tymi dziwnymi szczypcami, które widać na zdjęciu przytrzymuje się muszle, a widelczykiem wyciąga stworzonko ze środka. Mniam!
 
A teraz bonus dla wytrwałych. Czym żywiłyśmy się w głównej mierze…
 

I jeszcze bonus nad bonusami, co jest moją ulubioną przekąską w czasie podróży?

Kabanos pod i na wieży Eiffla oraz przed Luwrem. Hue, hue, chyba słaba ze mnie blogerka, skoro wrzucam takie zdjęcia.

fot. Ola Surowaniec 

Tak jak widać na załączonym obrazku miałam glutenowy odpust i aż dziwo, że nic mi po tym nie jest. Właściwie przyciągałam taki stan rzeczy jeszcze przed wyjazdem, ale i tak jestem zaskoczona. Zastanawiam się czy nie zaryzykować i na jakiś czas zrezygnować z diety bezglutenowej. Trochę się boję…

Myślę, że wykonałam dobry podbieg teraz obiecuję, że ponownie się zaangażuję! A tak w ogóle, to lubicie próbować lokalnej kuchni, gdy wyjeżdżacie za granicę, czy stołujecie się głównie w znanych Wam już sieciowych restauracjach?
piszcie!
Ania

3 Responses

  1. Piszesz w bardzo ciekawy sposób, a dodatkowo przekonują mnie zdjęcia, czuję się tak, jakbym sama brała udział w tej wyprawie 🙂
    Ja także uważam, że jak już się jest w jakimś miejscu to trzeba spróbować lokalnej kuchni, bo dzięki smakom podróż staje się pełna a doświadczenia bogatsze. Ślimaki bym spróbowała, choć faktycznie ich wygląd mnie ciut odstrasza ;))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *