Praca nie zając nie uciekanie, prawda? Ale bywa tak, że zając nie ucieka, a praca i owszem. Mój cudowny-poerasmusowy-plan był prosty. Punkt 1. Wrócić z Erasmusa. Punkt 2. Zacząć pisać pracę. Pomysłowością to się nie wykazałam, ale podobno w prostocie siła. Też zadawałam sobie to pytanie. Jak zmotywować się do pisania pracy?! Do zrobienia był jeden rozdział, a jak 11 lipca przyjechałam, tak dopiero 25 sierpnia go skończyłam. To stanowczo za dużo. Ruszyłam dopiero w sierpniu, bo wcześniej zajmowałam się wiecznym przekładaniem zadania na później. Jednak jak już wymyśliłam swój sposób na pisanie, to nic mnie nie zatrzymało!
Pisałam codziennie, dokładnie po 4 godziny. Pisałam zawzięcie, bo tak się ze sobą umówiłam. Nie było, że Facebook czy Instagram woła. Nie było snapowania. Siku, papu i do biurka! Sposób jest dobry, ale musicie go brać na serio kochani, bo tak się składa, że idziecie do pracy!
Jak zmotywować się do pisania pracy licencjackiej/magisterskiej.
Mój genialny sposób.
Naprawdę, nie żartuję. Cały trik polega na tym, że „zatrudniacie” się na pół etatu lub na cały, jeżeli czas depcze Wam po piętach. Podzielcie się to wiadomością z domownikami. Od jutra chodzisz do pracy przykładowo od 8:00 do 12:00. W pracy nie wolno przecież siedzieć na fejsie i robić sobie wiecznych przerw. Do pracy nie wolno też się spóźnić, a więc nie możecie już przekładać pisania pracy na później, bo macie już wyznaczone godziny pracy. A jeżeli się zapomnicie i zagadacie przy porannej kawce, to domownicy oczywiście wiedzą, że chodzicie do pracy i wyganiają Was do niej.
Ja nie potrzebowałam tym razem żadnej nagrody. W sumie nagrodą był dla mnie spokój i to, że jak skończę pisać, to jadę do Lwowa. Chociaż nie dałam sobie Lwowa jako nagrody, on po prostu był następnym krokiem. Wy jednak możecie wyznaczyć sobie nagrodę, a nawet karę! Za spóźnienie się do pracy np. przelewacie piątaka na konto rodzeństwa. Inwencję twórczą w tej kwestii pozostawiam Wam, tak jak napisałam wyżej, ja nie potrzebowałam nagrody ani kary. Po prostu wystarczyła mi myśl o tym, że „chodzę do pracy”.
Jeszcze większą motywacją dla mnie było to, że moja praca mogła skończyć się wcześniej, jeżeli osiągnęłabym dzienny cel przerobienia 4 rozdziałów książki, która była podstawą do mojego pierwszego rozdziału. Miałam więc dodatkowego kopa do tego, by się nie obijać i nie patrzeć martwo w książkę. I tak się składa, że wyrabiałam się z 4 rozdziałami zwykle w 3 godziny i codziennie „wychodziłam wcześniej”. Taka fajna praca.
Dziel duże na mniejsze.
Pisaniu pracy towarzyszy często uczucie bezradności. Wiesz, jakie to ogromne przedsięwzięcie i boisz się, że sobie z tym nie poradzisz, że nie ma szans. Co jednak się stanie, gdy Twoim zadaniem na dziś będzie: Wyszukanie książek dotyczących jednego rozdziału. Nadal dużo roboty? A gdyby lista składała się z takich podpunktów:
- Przeszukać katalog elektroniczny biblioteki mojej uczelni.
- Przeszukać katalog elektroniczny biblioteki miejskiej.
- Przeszukać katalog elektroniczny biblioteki wojewódzkiej.
- Przeszukać Google Books.
- Poszukać gazet internetowych.
Lepiej? Rozdrabniaj się. To naprawdę dobra taktyka. Wtedy zamiast myśleć o tym, jak wielkie jest zadanie, które musisz wykonać, po prostu skupiasz się na drobnych czynnościach. A jak mawia mądrość ludowa: Ziarno do ziarnka a zbierze się miarka, lub jak kto woli: grosz do grosza i będzie kokosza.
Dla mnie największym problemem motywacyjnym jest zawsze to, żeby zacząć pisać. Po prostu usiąść i robić to. Pomysł z „zatrudnieniem siebie” rozwiązał ten problem, bo pisanie pracy nie było już tajemniczym zajęciem, które mam wykonywać gdzieś tam w czasoprzestrzeni. Nie. Od 8:00 do 12:00 siedziałam przy biurku, bo byłam „w pracy”. Jestem ciekawa, jak ten sposób sprawdzi się u innych. Sama dopiero co go przetestowałam i to jak dotychczas najlepiej działający u mnie trik. Pisanie bardzo rozdrobnionego planu też wchodzi w Wasz czas pracy, podobnie jak szukanie materiałów. Spróbujcie od jutra i dajcie znać jak poszło!
Do następnego czytania!
Ania
49 Responses
Dla mnie najlepszą motywacją do napisania pracy był czas. Obronę miałem wyznaczoną na 15 czerwca bodajże, jakieś 1,5 miesiąca wcześniej, na któryś czwartek, promotorka ustaliła termin oddawania wstępnych wersji prac, ale wiadomo, że jak komuś się nie śpieszyło to nie musiał już oddawać, ale to się łączyło z dłuższym czekaniem itp. Ja sobie powoli pisałem, aż zaczął gonić mnie ten wstępny termin, na który chciałem zdążyć. Na trzy dni przed końcem miałem jakąś połowę pracy i codziennie pisałem… po stronie, bo przecież jutro mogę więcej napisać. Stanęło na tym, że w środę odpuściłem sobie zajęcia, obudziłem się koło 11, popatrzyłem się bezsensownie w internety, koło 13 zabrałem się za pisanie i o 4:45 w czwartek miałem gotowy licencjat. Tak bardzo gotowy, że wniesienie poprawek zajęło mi jakieś trzy minuty, po czym byłem pierwszą osobą na roku, która złożyła w dziekanacie gotowy, wydrukowany licencjat. Prawie półtora miesiąca przed obroną, a wszystko inne co na studiach miałem robić w ramach jakichkolwiek zaliczeń robiłem na ostatni możliwy termin, albo spóźniony…
Tak, jestem dziwny.
Pewnie, że tak też można. 🙂 Ja staram się unikać oddawania na ostatnią chwilę, bo jestem osobą, która łatwo się stresuje i muszę mieć wszystko poukładane i zaplanowane. Wszystko zależy od człowieka, ale faceci z reguły są bardziej luzaccy. ;p
Nie jestem do końca pewien, czy to o ten luz tu chodzi. 😀 Ja tak mam ze wszystkim – pierwszy semestr z jednego przedmiotu zaliczałem w ostatnim tygodniu, wszystkie prace zaliczeniowe podobnie, nawet posty na bloga piszę bezpośrednio przed publikacją, a później się dowiaduję ile literówek narobiłem i ilu przecinków zapomniałem. 😛
Ja też długo pisałam bezpośrednio przed. Teraz już rzadziej, ale też się zdarza. ;p
Bardzo przydatny post – za niedługo mi się przyda haha 😀
Haha, po to został napisany, żeby się przydawał! 😀
Naprawdę świetny pomysł!
No to cieszę się, że się spodobał. 🙂
Całkiem ciekawy pomysł z tym chodzeniem do pracy. Gorzej jeśli wracasz z prawdziwej pracy i trzeba jeszcze usiąść do tej drugiej, na szczęście dzisiaj jakoś udało mi się skończyć mój pierwszy rozdział ;D
Gratki! Właśnie jak pisałam ten wpis, to też pomyślałam, o takich osobach. Można się ewentualnie zatrudniać na weekendy, ale nie wiem, czy to nie za mało czasu. Nie ma leko, że tak się wyrażę. ;p
Bardzo fajna metoda. Szczerze mówiąc, wchodząc pod ten link spodziewałam się oklepanych zasad motywacyjnych, wiecznie powtarzanych sposobów, jak radzić sobie z nadmiarem pracy i niechęcią do jej wykonania. A tu zupełnie fajny sposób! Mam teraz do napisania cztery strony referatu na konfę, chciałam go już dzisiaj mieć za sobą. „Zatrudnię się” więc na te pół etatu i o kwadrans po północy będę miała już zrobioną pracę (jeśli nie, to uznam to za swoją osobistą porażkę, bo metoda świetna). A może i mi uda się wyjść wcześniej z pracy? 🙂
Powodzenia! Widzę, że tutaj nocna zmiana idzie. ;D Cieszę się, że wpis nie jest taki standardowy, bo to był mój cel. Też się już naczytałam podobnych wpisów motywacyjnych. 🙂 Mam nadzieję, że nie odpowiesz na ten komentarz przed 00:15, bo wtedy, to ja będę wiedzieć, co się stało! 😀
Fajny pomysł:)
Od siebie dodam, że warto z góry zaplanować wyjazd- mnie to bardzo pomogło, bo wiedziałam, że nikt dla mnie nie zmieni daty odlotu:D
Ej masz rację! W sumie ten wyjazd tak nieświadomie był takim deadlinem i bardzo pomógł. A gdyby tak świadomie planować takie wyjazdy… to jest genialne! ;D
<3
Rozdrabnianie się to dobry sposób na rozwiązanie problemu ,,jak się do tego zabrać?” 🙂
Pewka! Ja bez planu nie istnieję.:D
Bardzo fajny pomysł 🙂 Ja do swojej pracy inżynierskiej mam jeszcze trochę czasu, ale myślę, że to może działać też z innymi rzeczami, do których brakuje motywacji, a trzeba je zrobić. Dzięki! 😀
Cieszę się, że pomysł się spodobał! Faktycznie jest dość uniwersalny i może sprawdzić się przy różnych zadaniach. 🙂
ahhhh, gdybym to miała pół roku temu 🙂 Ja sobie założyłam z góry że teorię muszę napisać do 'któregośtam’, model 1 do 'któregośtam’ itd. itd. Ja zajmowałam się (w sumie zajmuję nadal) rzeczami praktycznymi więc w sumie trochę ciężko jest przewidzieć jak długo będziemy się tym zajmować 🙁 . No i zdecydowanie nie pomaga fakt, że w pracy siedzę 8 godzin przed komputerem i ostatnią rzeczą którą mi się chce po powrocie jest siadanie przed komputerem……. Sorry ;( nawet na pół etatu 🙁 eh, ciągnie się to za mną strasznie, ale już widzę światełko w tunelu 🙂
Jestem ciekawa, jak będzie mi szło dalej, bo najprawdopodobniej nie będę miała żadnego nacisku na napisanie magisterki. W sensie, ze nie będzie to związane z moją pracą. Ty pracę też już masz i rozumiem, że również jesteś w takiej sytuacji, że ta praca nie jest Ci aż tak do szczęścia potrzebna, jak osobom, które pracy dopiero szukają?
Dokładnie tak jest. Tytuł magistra raczej nie zmieni ani moich obowiązków, ani praw 😀 będą tylko 3 dodatkowe literki na pieczątce 🙂 A to Ty nie chcesz być tłumaczem???? :*
No właśnie widzisz chyba nie. 😀 Ale to musiałybyśmy sobie przy kawce pogadać, a Ty się na żadne spotkania blogerskie nie wybierasz!
aaaa, no to teraz mam MEGA motywację! 😀 Może blogowigilia?? 🙂
Koniecznie!
Hej, ten post dyskryminuje osoby, których praca nie opiera się wyłącznie na pisaniu i czytaniu źródeł! 🙂 Czasami trochę zazdroszczę kierunkom nietechnicznym, że nie muszą niczego udowadniać – kilka miesięcy zajęło mi znalezienie dobrych równań matematycznych, które są esencją mojej pracy 🙁 A tak od siebie dodam, że mi bardzo pomagało korzystanie z metody pomodoro (nawet, jeśli oprócz pisania pracy miałam jeszcze na głowie prawdziwą pracę, dzienne studia i prowadzenie domu) – nastawienie sobie budzika na godzinkę i pracowanie bez przerwy, a potem odświeżająca herbatka. I odkryłam też, że lepiej jest robić krótsze sesje, ale codziennie – mniej czasu zajmuje wtedy przestawienie się na tryb „praca dyplomowa”. I w moim przypadku najlepiej było, jak robiłam to od samego rana (czasem zdarzało mi się wstawać o 5 rano, żeby tylko posiedzieć trochę nad pracą przed resztą zadań na dany dzień).
Super organizacja! No właśnie ja patrzę z perspektywy osoby z kierunku nietechnicznego, ale jestem ciekawa, czy Twoim zdaniem, jeżeli ktoś nie pracuje tak normalnie to ten sposób też sprawdziłby się, jeżeli te „pół etatu” student spędzałby na robieniu badań itp.?
To zależy – zazwyczaj takie „przymuszanie się” do pracy dość mocno pobudza kreatywność, ale niektóre problemy trzeba „przegryźć” i tego nie można wymusić. Czasami odpowiedź pojawia się dopiero po kilku dniach myślenia o problemie „w tle” i wtedy te kilka godzin non-stop w ogóle się nie przydaje. Ale jeśli tylko wiesz w którym kierunku masz iść i jakich rozwiązań szukać, to jak najbardziej 🙂
Rozumiem, dziękuję bardzo za informację. 🙂
Co prawda magisterkę już mam napisaną, ale wypróbuje ten sposób od jutra na mojej nauce japońskiego 🙂
Faktycznie sposób dość uniwersalny. Podziel się później wrażeniami. 🙂
Ja na szczęście jestem na studiach, na których żadnej pracy pisać nie trzeba, chyba że dodatkową, naukową w ramach koła. 🙂
Dobry pomysł! Mnie dodatkowo motywuje fakt, że wysyłam swoją pracę na konkurs 🙂 badania do pracy wyszły tak super, że trzeba się nimi pochwalić 😉
Rewelacja! To trzymam kciuki, pochwal się później jak poszło. 🙂
Ja pisałam licencjat na pedagogice, teraz czeka mnie magisterka. Sama wybrałam sobie temat, było to coś, co mnie interesowało. Promotor podrzucił mi jednak podrozdziały, które kompletnie mi nie pasowały, ale właściwie były niezbędne. Dlatego rozpisałam sobie moją pracę na poszczególne podrozdziały, pisałam najpierw te, które dla mnie były ciekawe. A później, tymi nieciekawymi, mało interesującymi „zapchałam dziury” i nie były one już tak obszerne 😀 No i miałam spis podrozdziałów na kartce i odznaczałam te już zrobione. Najgorzej jest zacząć, po napisaniu połowy strony dalej samo leci 🙂 Przetestuję Twój sposób jak tylko dostanę temat mgr. 🙂
Oo, to też jest sprytny sposób, żeby ograniczyć długość nieinteresującego nas materiału. Będę o tym pamiętać. 🙂
Hejka! Bardzo fajny pomysł, dzięki za podzielenie się! Co prawda mam do napisania pracę techniczną z informatyki, więc jak wspomniała już Ola, nie da się po prostu siąść i napisać bo często dużo czasu marnuje się na nieudane eksperymenty, ale mimo to, traktowanie tego jako prawdziwej pracy zupełnie zmienia nastawienie! W szczególności jak powie się to rodzinie i znajomym, myślę że wtedy bardziej uszanują że jest się zajętym. Ale chyba osiągnie się największy sukces jak się przekona samego siebie, że jest się zajętym i na fejsa ani na inne rzeczy nie wolno poświęcać czasu, trzeba skupić się na pracy 🙂 WOW, jeszcze raz wielkie dzięki! Pozdrawiam 🙂
Mega cieszę się, że Ci to pomoże. Mega, mega! 🙂
Boże gdybym teraz na gwałt nie szukała metod na zmotywowanie się do pracy (bo termin na wczoraj, a ja siedzę i gapię się w ścianę) to ten blog chyba uratowałby mi życie… I sporo nerwów moich i moich bliskich… Ale będę stosować od jutra (bo kolejne prace na horyzoncie), a na teraz znalazłam fajne porady na skupienie i obudzenie mózgu. Dzięki <3
Proszę bardzo! Trzymaj się ciepło, no i miłej nauki! 🙂
Czasem po prostu się nie da …. Na szczęście są takie strony jak ta http://prace.edu.pl/ gdzie można uzyskać pomoc przy pisaniu pracy. Ja z licencjatem męczyłam się pół roku i to naprawdę regularnie pisałam, także wiem jak pisanie prac może być ciężkie.
Jeśli chodzi nam o pomoc w pisaniu pracy we wskazanym przez nas zakresie polecam platformę http://twojredaktor.pl Zlecając napisanie pracy przez ten serwis cały czas mamy wpływ na to jak ona będzie wyglądała.