Jak nauczycielka języka uczy się języka! Opowiada Alicja z @wloski.online

Cześć Kangury! Dzisiaj mamy na blogu gościa, także przywitajcie ciepło Alicję z bloga wloskionline.pl! Ala przygotowała dla Was mega merytoryczny i kompleksowy post o tym, jak uczy się języka, a konkretniej języka duńskiego! Dokładnie pokazała, jak na przestrzeni 200 dni wprowadzała kolejne elementy nauki, co było najważniejsze na początku, a co mogło poczekać. Bardzo dziękuję Alu za to, że tak jasno wytłumaczyłaś swój proces, dużo dał mi do myślenia i mam nadzieję, że tak też będzie w przypadku czytelników. Oddaję więc głos Ali. 🙂

Uczę się języka duńskiego dokładnie od 28 września 2019 roku. Korzystam z aplikacji do śledzenia nawyków i tak się ciekawie złożyło, że dzień, w którym zaczynam tworzyć ten wpis, to jubileuszowy, bo dokładnie dwusetny dzień mojej nieprzerwanej nauki.

Zaznaczam, że jest to nauka dla czystej przyjemności. Nie potrzebuję duńskiego do pracy, nie muszę zdawać żadnych egzaminów. Nikt mi nie każe się uczyć. Po prostu mam tak, że gdy jadę do jakiegoś nowego kraju, zaczyna fascynować mnie jego język (im bardziej odmienny od tych już mi znanych, tym lepiej). A że ostatnie zagraniczne wakacje spędziłam na Bornholmie, który absolutnie mnie urzekł i na który na pewno wrócę, to padło na język duński.

Mogłoby się wydawać, że jako osoba, która od prawie dziesięciu lat uczy innych języka obcego, nie powinnam mieć z tym problemu. Nie do końca tak to jednak wyglądało. Nie wystarczyła sama motywacja, że przecież powinnam dawać przykład. Nie wystarczyło, że lubię się uczyć (zwłaszcza języków!) i że wiem, jak to robić. Borykałam się z pewnymi wątpliwościami czy założeniami, które przez wiele miesięcy mnie blokowały.

Zanim przejdę do swoich osobistych zasad oraz konkretnych technik uczenia się, opiszę te blokujące czynniki (i to, jak sobie z nimi poradziłam), bo na pewno z niektórymi z nich boryka się również część z was.

Zwłaszcza z tym pierwszym.

1. Brak czasu

Klasyka. Nie ma tu nawet co komentować. Każdy to ma. Pomogło mi uświadomienie sobie prostej, acz bolesnej prawdy: nigdy nie będę mieć go więcej! Niestety. Może być już tylko gorzej.

Czasami jest tak, że rzeczywiście masz w życiu bardziej intensywny moment. Może nie jest najlepszym pomysłem, by zaczynać naukę nowego języka w czasie sesji lub gdy akurat tydzień temu urodziło ci się dziecko. Gdy wiesz, że sytuacja jest przejściowa to okej, możesz przeczekać. Ale jeśli prowadzisz standardowy tryb życia – szkoła/studia/praca + dom + zainteresowania + relacje z ludźmi, no to nie licz na to, że nagle zaczniesz mieć kilka godzin tygodniowo, by posiedzieć sobie z kawą przy biurku i na chillu porozwiązywać zadania.

Bardzo mi to przeszkadzało, bo kręci mnie taka wizja nauki. Ale to utopia. Mogłam tak robić w wakacje, w wieku 16 lat. Teraz to już nie przejdzie. Dlatego w kwestii czasu warto mieć na uwadze również inną bardzo ważną zasadę – nawet kilka minut nauki jest lepsze niż nic.

Paradoksalnie wreszcie zabrałam się za swój duński właśnie wtedy, kiedy miałam najmniej czasu. Prawie codziennie wychodziłam z domu o 7 i wracałam o 20. Jak to możliwe? Akurat w tym momencie uświadomiłam sobie pewne kwestie, o których w dalszych częściach wpisu.

2. Brak celu

Spójrzmy prawdzie w oczy – „nauczyć się duńskiego” to chu… steczkowy cel. Co to w ogóle znaczy „nauczyć się” języka? Nie przekonuje mnie też stawianie sobie celów „poziom A2 w ciągu roku”. Po pierwsze, nie jestem w stanie sama sprawdzić sobie poziomu różnych kompetencji, a po drugie, musiałabym w takim wypadku szczegółowo rozplanować naukę. A wcale nie chciałam wywierać na sobie presji. Ostatecznie jako cel wybrałam sobie więc naukę samą w sobie – systematyczność i wyrobienie nawyku uczenia się. Moim celem było doprowadzenie do stanu, w którym mogę powiedzieć, że „uczę się duńskiego”. Poza tym, bardzo pomogło mi zwizualizowanie sobie ponownego wyjazdu na Bornholm w konkretnym czasie. Postanowiłam, że pojadę tam latem 2021 roku. Dałam więc sobie dwa lata na bezstresową, acz systematyczną naukę, by jakoś tam się dogadać. Uznałam, że to całkiem realny cel. I wtedy też coś się we mnie odblokowało.

3. Brak przekonania, że mogę uczyć się samodzielnie

Kolejnym moim blokerem było przekonanie, że nie mogę nauczyć się języka bez pomocy nauczyciela. A na lekcje nie było mnie stać. Zresztą chyba nawet nie chciałoby mi się akurat wtedy takich lekcji odbywać.

Dali mi kopa ludzie z Instagrama, którzy samodzielnie uczą się języków ze świetnymi efektami. Poza tym w kooońcu przypomniałam sobie, że heloł, przecież włoskiego nauczyłam się sama! Przed dłuższym wyjazdem do Włoch jako au-pair odbyłam może ze trzy prywatne lekcje, a reszta to była samodzielna nauka + gadki szmatki na wakacjach. A jednak całkiem dawałam radę!

I zaznaczam, że to było w czasach, gdy You Tube dopiero raczkował, a o Instagramie czy aplikacjach do nauki języka nikt pewnie nawet nie śnił. Telefon to chyba miałam Nokię 3310 albo coś w tym stylu. Aha, blogów językowych też nie było.

Pewnie, że fajnie jest mieć kogoś, z kim można pogadać, kto wytłumaczy, zmotywuje, poprawi, wskaże kierunek. Ale bez tego też się da! Przynajmniej w jakimś stopniu.

4. Nadmiar materiałów

Szeroki wybór darmowych materiałów, o których wspomniałam, może być błogosławieństwem, ale też przekleństwem. Bo, jak to mówią, osiołkowi w żłoby dano… Sama długo miałam ten problem. Ok, będę się uczyć. Ale jak? Oglądać Świnkę Peppę na YouTubie? Pobrać jakąś aplikację? Kupić książkę? Czytać blogi?

Ostatecznie pomogło mi podejście, że pouczę się „na próbę”. Przecież nawet jeśli na początku wybiorę sobie jakiś sposób nauki, nie muszę trzymać się go niezmiennie przez kolejne dwa lata. Lepiej robić cokolwiek niż nic. No więc wybrałam to, co najmniej angażujące i co mogłam wykorzystać zawsze i wszędzie – aplikację Duolingo. Telefon zawsze mamy przy sobie. Książkę, zeszyt czy komputer niekoniecznie. Później opowiem, czy po czasie okazało się to dobrym wyborem.

5. Serce vs. rozum

To już taka moja osobista rozkmina. Długo nie zaczynałam uczyć się duńskiego, bo… nie mogłam się zdecydować – duński czy norweski? W rezultacie przez dłuższy czas nie uczyłam się żadnego z nich.

Rozum podpowiadał norweski. Już kiedyś zaczęłam uczyć się tego języka, mam nawet do niego książkę. Byłam też parę razy w Norwegii, bo mieszka tam mój brat. To był kolejny argument za norweskim – miałabym z kim pogadać.

Ostatecznie jednak serce wzięło górę, chyba po tym, jak ustaliłam konkretny termin wyjazdu na Bornholm. Zwłaszcza, że norweski i duński to podobne języki, więc tak czy inaczej mogę czasem rzucić do brata tekstem po duńsku i on to rozumie.

MOJE FUNDAMENTALNE ZASADY NAUKI

1. Język vs. matematyka

Nauka języka obcego kłóci się z zasadami matematyki. Bo, w przeciwieństwie do matematyki, w nauce języka 1×60 ≠ 6×10. Uczenie się języka raz w tygodniu przez godzinę nie jest tak samo efektywne, jak uczenie się przez 6 dni każdego dnia po 10 minut. Dlatego brak możliwości wygospodarowania sobie 60 minut jednego dnia wcale nie jest przeszkodą, wręcz przeciwnie!

2. Minimalizm

Z premedytacją nie wykorzystuję w pełni wspomnianych wcześniej dobrodziejstw Internetu. Korzystam z bardzo ograniczonej liczby źródeł wiedzy. Do tego też was zachęcam. Warto na początku nauki wybrać sobie jedną czy dwie aplikacje, jakiś kanał na YouTubie, jedną książkę. Nadmiar materiałów rozprasza i zamiast się uczyć, tracimy czas i energię na to, by zdecydować się, którego podcastu posłuchać czy z której książki porozwiązywać ćwiczenia.

Lepiej też zrobić mniej ćwiczeń, ale bardziej starannie. Tłumacząc słowa, których się nie rozumie. To jest zasada, którą powtarzam również swoim uczniom. Jeśli nie masz czasu zrobić pięciu stron ćwiczeń gramatycznych i masz je robić na odwal, to lepiej zrób porządnie jedną stronę. Nie nauczysz się poprawnie stosować danego czasu czy konstrukcji, jeśli nie rozumiesz sensu zdania. Więc takie robienie ćwiczeń to tylko strata czasu.

3. Powtórki

Ten punkt wiąże się z poprzednim. Ania w swoim Kursie Efektywnej Nauki powiedziała bardzo mądre i obrazowe zdanie – różne elementy nauki możemy sobie dowolnie dobierać według upodobań i potrzeb – niczym rodzaj owoców czy substancję słodzącą w cieście. Ale jest pewien obowiązkowy element, bez którego nauka się nie uda. Tak, jak nie uda się zrobić babki drożdżowej bez drożdży. W nauce tymi drożdżami są właśnie powtórki.

Wiem, że zwłaszcza na początku nauki, kiedy się nią zajaramy, mamy ciśnienie, żeby uczyć się więcej i więcej. A zrobię sobie jeszcze parę rozdziałów! A obejrzę sobie pięć odcinków Świnki Peppy! Wypiszę 20 nowych słówek dziennie! No fajnie, entuzjazm jest super, ale taka nauka jest mało efektywna. Bo poświęcamy za dużo energii nowym informacjom, a za mało powtarzaniu tych wcześniejszych. Dlatego wolę obejrzeć pięć razy ten sam odcinek Świnki Peppy, niż pięć różnych odcinków po jednym razie. Wolę zrobić dwa ćwiczenia dziennie, ale przykładając dużą wagę do tłumaczenia i powtórek słów i wyrażeń, które się w nich pojawiają.

4. Gramatyka vs. słownictwo

Wspomnę o tym podziale, ponieważ wiele osób się nad nim zastanawia, ale przyznam, że bardzo mnie on irytuje. I bynajmniej nie dlatego, że uważam, że tych dwóch elementów powinno się uczyć równocześnie. Lecz dlatego, że jest on totalnie abstrakcyjny i niemożliwy do zrealizowania. Weź monetę i spróbuj oddzielić orła od reszki. Weź kij i spróbuj oddzielić dwa jego końce. No właśnie. W równym stopniu (nie)możliwe jest oddzielenie słów od gramatyki. Nie jest możliwe uczenie się gramatyki bez słów, bo z nich są zbudowane zdania.  Nie da się uczyć słówek bez gramatyki, bo każde, nawet wypisane przypadkowo ze słownika słowo zawiera jakiś ładunek gramatyczny, jakoś się w tę gramatykę wpisuje. Choćby dlatego, że jest rzeczownikiem, przymiotnikiem, czasownikiem lub inną częścią mowy.

 

Myślę, że niektórym osobom, które opowiadają się za jedną lub drugą stroną medalu nie chodzi tak naprawdę o to, czy uczyć się słówek, czy gramatyki, ale o to, jak się ich uczyć i jaką wagę przykładać do poprawności gramatycznej. Nie będę się nad tym długo rozwodzić, bo ten wpis jest już i tak wystarczająco obszerny. Powiem tylko tyle, że zasadniczo języka uczymy się po to, żeby się za jego pomocą komunikować. A więc uczmy się tak, aby być w stanie przekazać jasny komunikat. Bez słówek nie ma gramatyki, a bez gramatyki nie ma komunikacji. Pamiętajmy jednak, że do komunikacji nie jest niezbędna 100% poprawność.

O tym dlaczego nie warto przykładać zbyt dużej wagi do błędów pisałam tutaj.

5. Nauka przed wyjściem na aperitivo

Aperitivo to taka popularna włoska tradycja towarzyska. W zasadzie mówiąc poprawnie, aperitivo to rodzaj napoju, który pija się przed posiłkiem, aby zaostrzyć apetyt. Jednak w dzisiejszych czasach stał się on zjawiskiem społecznym. Na aperitivo wychodzi się około godziny 18-19, a potem idzie się na kolację. Na miasto lub do domu.

Któregoś razu poszłam sobie we Włoszech na takie aperitivo i stwierdziłam, że pouczę się po powrocie. Przecież na pewno wrócę przed północą. Otóż właśnie nie. Zdążyłam rzutem na taśmę. Wtedy ostatecznie dotarło do mnie, jak ważne jest, by nie odkładać nauki na później. By wiedzieć, kiedy dokładnie będziemy się uczyć danego dnia.

Pisałam wcześniej, że paradoksalnie zabrałam się za naukę duńskiego akurat wtedy, kiedy miałam bardzo mało czasu. Powiem więcej, łatwiej było mi znaleźć czas na naukę w ciągu tygodnia pracy, niż w weekend. Bo przecież w weekend miałam caaaały dzień. Nie miałam stałego momentu nauki, więc ciągle odkładałam, a potem przychodził wieczór, zaczynałam oglądać z chłopakiem jakiś film i kilkakrotnie niemal zapominałam, by odstukać choćby jedną lekcję w aplikacji. W ciągu tygodnia z kolei dojeżdżałam do pracy ponad godzinę pociągiem, więc wiedziałam z góry, że to jest mój czas na naukę. Warto więc wpisać sobie konkretny moment nauki w swoją rutynę dnia. Teraz, kiedy wróciłam do swojej normalności, czyli do pracy z domu, takim momentem jest dla mnie zwykle „po kolacji”, którą jadam też w stałych porach, około 20-21.

KONKRETNE METODY I NARZĘDZIA

1. Duolingo

Jak wspomniałam wcześniej, pierwszym źródłem mojej duńskiej wiedzy była aplikacja Duolingo. Zaletą takiego wyboru było to, że zawsze mogłam mieć ją przy sobie. Poza tym, przypomninała o powtórkach i nie była też zbyt wymagająca umysłowo, co mi bardzo odpowiadało, jako że w drodze do albo po pracy często byłam zaspana i zmęczona.

  • Od czasu do czasu, gdy byłam w domu i miałam na to ochotę, odpalałam sobie Duolingo na komputerze. Na komputerze jest też bowiem opcja doczytania teorii na temat poszczególnych lekcji. Czasami robiłam sobie z tych informacji notatki.
  • Poznane słówka, zwroty i całe zdania starałam się powtarzać sama do siebie lub do chłopaka, nawet jeśli on nic z tego nie rozumiał. Dzięki temu jednak ja doskonale pamiętam co (a nawet gdzie!) do niego mówiłam. Skuteczność takiej metody potwierdza również fakt, że po około 15 latach od gimnazjum, gdy uczyłam się niemieckiego i pomimo braku kontaktu z tym językiem od przynajmniej 10 lat, wciąż doskonale pamiętam zdanie Du bist doof und unmöglich. (Jesteś głupi i niemożliwy.) Notorycznie bowiem powtarzałam je w kierunku mojego starszego brata.
  • Poza tym, nie odklepywałam słówek w apce do skutku, aż trafiłam na właściwą odpowiedź, ale starałam się rzeczywiście te słowa w głowie zahaczyć, za pomocą skojarzeń z innymi językami czy dzięki metodom mnemotechnicznym.

Podam kilka konkretnych przykładów:

  1. Han to po duńsku „on”, hun to „ona”. Na początku miałam problem, żeby zapamiętać, kto jest kim. Do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że Han Solo to przecież facet! Od tego momentu ani razu nie miała wątpliwości co do wyboru zaimka.
  2. W kwestii dni tygodnia największy problem miałam z sobotą, która po duńsku brzmi lørdag. Z niczym mi się to nie kojarzyło i za nic nie chciało wejść do głowy. Aż nie odniosłam się do swojej rzeczywistości, czyli do faktu, że sobotnie poranki spędzam zwykle wylegując się w łóżku z kawą i książką. Niczym prawdziwy… lord! Od tego czasu lørdag zapadł mi w pamięć lepiej, niż jakikolwiek inny dzień tygodnia.
  3. Czasownik spise, który oznacza „jeść” zapamiętałam bezproblemowo, bo od razu skojarzył mi się z włoskim spizzicare, który oznacza „podjeść, poskubać jedzenie”.

2. Świnka Peppa

Drugie źródło kontaktu z językiem wprowadziłam dopiero 116 dnia nauki. Tym kanałem była Świnka Peppa. Uważam, że oglądanie Peppy to świetna metoda nauki, ponieważ występuje tam proste codzienne słownictwo, a narrator często opisuje to, co się akurat dzieje na wizji.

Oglądam kilkakrotnie ten sam odcinek. W różnym tempie. Staram się wypisywać słówka, które już znam oraz te, które udaje mi się wychwycić z potoku mowy. Później próbuję wyszukać ich w słowniku. Wypisuję je wraz z tłumaczeniem w zeszycie czy na kartce. A później ponownie oglądam ten sam odcinek. Wracam też do danego odcinka po dłuższym czasie.

Nie wiem, czy to dobrze, że czekałam z tym aż cztery miesiące. Może i nie, ale tak się złożyło. To nie była przemyślana decyzja. Po prostu miałam ochotę sobie coś odmienić.

3. Toll 1

Pięć miesięcy od rozpoczęcia nauki kupiłam sobie pierwszą (i jedyną póki co) książkę. Jej tytuł to właśnie Troll 1. Język duński: teoria i praktyka. I tu okazało się, jak bardzo słuszne było moje początkowe założenie, by na początek wycisnąć ile się da z Duolingo (mimo całej nieperfekcyjności tej aplikacji). Pierwsze rozdziały okazały się dla mnie łatwizną. Rozumiałam też bardzo dużo słówek. Uważam, że zaczynając pracę z tą książkę z zerową znajomością języka byłoby mi bardzo trudno. Mimo, że teoria jest wytłumaczona po polsku, to w ćwiczeniach pojawia się mnóstwo różnych słów i konstrukcji i pewnie zniechęciłabym się, gdybym musiała tłumaczyć każde pojedyncze słówko. Zwłaszcza, że ta książka jest dosyć dziwna, ponieważ cały pierwszy dział dotyczy różnego rodzaju zaimków, co zupełnie nie pokrywa się z moimi doświadczeniami odnośnie książek do włoskiego, gdzie na początku omawiane są rodzajniki, rzeczowniki, podstawowe przymiotniki itd.

4. Mapy myśli i tłumaczenia

Nieznane słówka, które pojawiają się w ćwiczeniach gramatycznych zapisuję na kartce i tłumaczę. Nie zostawiam jednak takich list słówek samym sobie. Tworzę z nimi zdania, z których sama się później testuję. Oraz tworzę mapy myśli. Jest to genialny sposób na naukę (i nie tylko). Więcej na ten temat opowiada Ania w swoim Kursie Efektywnej Nauki, więc nie będę się tutaj nad tym rozwodzić.

5. Quizlet

Aby jeszcze głębiej utrwalić słówka wypisane na mapie myśli i się z nich przepytać, wprowadzam je do aplikacji Quizlet, która zasadniczo działa na zasadzie fiszek, ale można w niej wykonywać również inne ćwiczenia językowe.

Cały czas, to znaczy kiedy mi się przypomni, staram się mówić do siebie lub do innych. Wracam też od czasu do czasu do starszego materiału. Wciąż nie wywieram na sobie presji. Moim priorytetem jest systematyczność. Bywały dni, gdy uczyłam się 2 minuty, ale i to było lepsze niż nic, bo zawsze gdzieś tam jakieś słówko się utrwaliło. I przede wszystkim osiągnęłam swój cel – mogę z przekonaniem powiedzieć, że uczę się języka duńskiego!

 

Czy moje metody są idealne? Na pewno nie. Ale są moje. Odpowiadają moim potrzebom, mojemu stylowi życia, moim celom. Choć fundamentalne zasady, o których wspominałam, takie jak systematyczność czy powtórki, powinny zostać zachowane, to sam system nauki może zmieniać się w zależności od potrzeb konkretnej osoby.

Na pewno inaczej powinna wyglądać twoja nauka, jeśli na przykład przygotowujesz się do zdania egzaminu na certyfikat czy matury z języka obcego.

Warto więc mieć świadomość tego, jak działa nasz mózg, jak możemy go efektywnie wykorzystać i jakie techniki mamy do dyspozycji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *