W Polsce na odpisywanie mamy społeczne przyzwolenie. Nikt nie obrazi się na Ciebie, bo zauważył, że wyciągasz ściągi na egzaminie. Wręcz przeciwnie! Osoba, która nie pozwala od siebie odpisywać jest uznawana za egoistyczną. Ciekawiej robi się, gdy nie uczniowie czy studenci, a nauczyciele i wykładowcy przymykają oko na na ściąganie. Wszystko wskazuje więc na to, że w ściąganiu nie ma nic złego.
Pewien doktor na mojej uczelni często opowiada nam historię o ostracyzmie społecznym w Japonii, gdzie podobno, jeśli student ściąga na egzaminie, to pozostali urywają z nim kontakt i już nigdy się do niej nie odzywają. Nie wiem, czy to prawda, ale w porównaniu z polskim podejściem do ściągania, ta historia robi wrażenie. W naszym kraju przebiegłość i pomysłowość w sposobach ściągania jest raczej powodem przechwałek niż wstydu. Wynika to zapewne z historii Polaków, którzy od dawien dawna musieli kombinować nad tym, jak przechytrzyć system. Teraz ich systemem jest szkoła. Wspólny wróg łączy w walce uczniów i studentów, dlatego mało kto miewa wyrzuty sumienia z powodu ściągania. Walczymy przecież razem przeciw systemowi.
Ściągać!
Wszystko jest kwestią priorytetów. Jeśli dla kogoś w danym momencie zdanie egzaminu jest większym priorytetem niż jego czyste sumienie, zdecyduje się na ściąganie. Jeśli nauka na inny przedmiot, sport, spotkanie ze znajomymi czy sprzątanie pustyni stoją wyżej w hierarchii priorytetów niż moralność, odpisywanie staje się „oczywistą oczywistością”. Bądźmy szczerzy, ściąganie jako takie bardzo się opłaca. Nie dość, że gwarantuje lepsze oceny, to oszczędzamy dzięki niemu:
Czas.
I możemy zainwestować go w obszar innych zainteresowań. Zamiast uczyć się biologii, która nas nie interesuje wolimy pouczyć się angielskiego, bo lubimy ten język i wiemy, że w przyszłości będziemy mieli z nim więcej do czynienia niż z biologią. Według zdrowego rozsądku, to bardzo dobry wybór.
Energię.
Czyż nie lepiej zużyć ją na coś, co naprawdę nam się przyda? Rozum mówi – tak!
Nie ściągać!
Wychowałam się w polskiej szkole i takie warunki sprawiły, że moje sumienie nie krzyczy, gdy podpytam koleżankę na teście o odpowiedź lub zajrzę do jej kartki. Tak już mam, tak ukształtowało mnie otoczenie. Podobnie sprawa ma się z robieniem ściąg na ciężkie do zdania egzaminy u wykładowców, którzy często oblewają studentów. Wtedy włącza się we mnie ta „walka z systemem” i jako priorytet na pierwszy plan wysuwa się zdanie semestru wszelkimi możliwymi sposobami. Co jednak nie zmienia faktu, że rzadko te ściągi robię, a jeszcze rzadziej z nich korzystam. Nie rozumiem też przygotowywania skomplikowanych ściąg na zwykłe kolokwia u ugodowych wykładowców. Szkoda byłoby mi na to czasu, skoro równie dobrze mogłabym go poświęcić na opanowanie konkretnego materiału i zdanie go bez wyrzutów sumienia i niepotrzebnego stresu. Tym bardziej, że nauka może przebiegać sprawnie i przyjemnie, gdy wie się jak tworzyć mapy myśli! Nie rozumiem też ludzi, którzy kończą szkołę czy studia, tylko dzięki ściąganiu. Czy w ogóle się czegoś nauczyli?
Jestem bardzo ciekawa, jakie jest Twoje zdanie na temat odpisywania. Ściągać czy nie ściągać?
Do następnego czytania!
Ania
64 Responses
Ja bym powiedziała, że nie wszystko musimy umieć i ściąganie ma sens, kiedy system – szkoła wymaga od nas wiedzy z zakresu programu nauczania jakiegoś przedmiotu, do którego nie pałamy miłością.
Trzeba być szczerym ze sobą. Bo co nam daje ściąganie? Jeśli się uda – dobrą ocenę, z przedmiotu, który nas nie interesuje i więcej czasu na coś, co nas interesuje. Ściąganie w zakresie wiedzy, z której będziemy korzystać w życiu, nie ma najmniejszego sensu. Warto nastawić się na wiedzę, która nam się przyda! Postawić na coś, co na pewno wykorzystamy i uczyć się tego.
Powiedzmy sobie szczerze – jakby ktoś wymagał od nas czegoś iście bezsensownego, na przykład znać budowę pantofelka i cały jego proces życiowy D’: kiedy mi się to nie przyda bo nie zamierzam zostać naukowcem od pantofelków? Czy oszukiwanie-ściąganie miałoby na sobie jakieś nieuzasadnione piętno? Oczywiście, że nie! Ściąganie zyskuje wówczas rangę broni przeciwko głupocie systemu.
Problem pojawia się wtedy, kiedy ściąganie staje się sposobem „na naukę” i próbujemy oszukać samych siebie, że wiemy wszystko.
Zdrowy rozsądek i głowa na karku!
Bardzo mądry komentarz i bardzo się z Tobą zgadzam. 😉
Ja w sumie, gdy już ściągam, to właśnie na takich przedmiotach teoretycznych, gdzie wymagają ode mnie wykutych na pamięć regułek, które nigdy do niczego mi się nie przydadzą.
To bardzo ciekawy temat, cieszę się, że go poruszyłaś. Osobiście ściągałam tylko w gimnazjum i to tylko na przedmiotach, na których musiałam nauczyć się na pamięć dużej ilości niepotrzebnej dla mnie wiedzy (np. na historii). W liceum ściągać się praktycznie nie dało i nauczyciele bardzo poważnie do tego podchodzili. Co do studiów to miałam to szczęście, że trafiłam na naprawdę ludzkich wykładowców i o ile nikt nie tolerował ściągania, to nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu, żeby prowadzący oblewał ludzi, jeśli chociaż trochę się nauczyli.
Jestem zdania, że skoro uczymy się dla siebie, to ściąganie nie ma najmniejszego sensu. Jeśli jest inaczej, to chyba trzeba zastanowić się, czy przypadkiem nie zmienić „kierunku” nauki 😉 Ale ja po prostu lubię się uczyć, więc może nie jestem do końca obiektywna.
Niektórym ściągi są potrzebne, by w ogóle zdać, innym np do stypendium, ale ogólnie oceny nie są do niczego potrzebne, bo nikt w pracy nie będzie się o nie pytał, więc wtedy ściąganie faktycznie staje się bezsensowne. 🙂
Ja ściągałem już tyle razy i mnie nigdy nie interesowało czy to moralnie uczciwe czy nie 😀
Też mnie nie interesuje czy inni ściągają 😀 Najważniejsze jest dla mnie, by wszyscy zdali a sami wiemy, że na przykład studia to serio ciężka sprawa 😀 😀 😀
Dzięki za temat Kangurku (^o^)>
Ach ta germanistyka! 😉
Podzielam całkowicie Twoje zdanie – niestety oceny nie odzwierciedlają stanu wiedzy większości. Ja bardzo rzadko ściągałam, gorzej z pozwalaniem na ściąganie 😉
Wszystko zależy od tego, po co się ściąga, na którym etapie nauki, na jakiej uczelni, itd.
Ktoś, kto ściąga w szkole to normalny człowiek – uczą tam przeważnie nudnych i niepotrzebnych rzeczy. Zakładając oczywiście, że ten ktoś poświęca zaoszczędzoną energię na rozwijanie swoich zainteresowań. Ja w sumie nigdy nie ściągałem, bo za bardzo się rzucałem w oczy i po prostu nie umiałem.
Ktoś, kto ściąga na studiach, a potem z tym kierunkiem wiąże swoje nadzieje na zawodową karierę – no tutaj już przeważnie szkodzi sam sobie. Chyba, że ma jakiś powód, przez który się nie nauczył, i nadrobi zaległości.
Ktoś, kto ściąga na studiach, po których będzie kimś ważnym, np. lekarzem, to skurwysyn, który naraża swoich przyszłych pacjentów na kalectwo i śmierć.
Studiuję medycynę i zdarzało mi się ściągać, ale nie odważyłabym się na przedmiotach klinicznych. W sumie najczęściej ściągałam na angielskim i mikrobiologii, na angielskim szkodząc tylko sobie, a mikrobiologia i tak pojawia się potem jeszcze praktycznie na wszystkich klinikach. Ale niestety, prawda jest taka, że jak obserwuję co się dzieje na moim roku, to do 3/4 ludzi, z którymi studiuję, nie odważyłabym się pójść na wizytę, gdy już tymi lekarzami będą, a będą na 99%, bo albo mają znajomości, albo spryt życiowy. Sama może nie jestem pilną studentką, ale tego co WAŻNE i potrzebne, staram się nauczyć, ale jest od groma ludzi, którzy nie zaglądają do książek w ogóle. Nie mają podstaw do interny, nie wiedzą gdzie osłuchać płuca czy serce, a z leków znają ibuprom i paracetamol. I będą lekarzami, słabo napiszą LEK, ale dostaną etaty po znajomości. A jak patrzę na lekarzy, z którymi czasem mam zajęcia, to wątpię jeszcze bardziej.
Jeżeli starasz się pilnie uczyć, to jeszcze spoko.
Jeżeli to, co piszesz, jest prawdą, to właśnie podsunęłaś mi kolejny solidny powód, żebym był przeciwnikiem państwowej służby zdrowia.
Mam takie same wrażenia o czym napisałam w komentarzu wyżej. Przeraża mnie to.
Wiadomo, że czystego sumienia nie mam, bo czasem świadomie wybieram imprezę, grilla czy życie towarzyskie zamiast nauki, ale potem staram się to nadrobić, poza tym motywacji do nauki też trochę brak, skoro egzaminy z większości przedmiotów będę miała za 2 lub 3 lata, ale są ludzie, którzy po prostu nic się nie uczą, bo to dla nich np. zbyt męczące. Tzn, jak w ogóle pomyślą, że mieliby się uczyć, to już tak się zmęczą, że czas odpocząć. Są ludzie, którzy wszystkie egzaminy zdają w drugich lub trzecich terminach, a na niektórych przedmiotach naprawdę trzeba się o to postarać, nie mówiąc już o ich nie zdaniu w ogóle. Są ludzie, którzy kombinują na każdym kroku, odrabiają zajęcia, bo ich grupa ma ze zbyt wymagającym asystentem, a to oznacza zazwyczaj tyle, że po prostu na zajęcia trzeba COKOLWIEK przeczytać. No i duża grupa osób, która jest na studiach płatnych albo są dziećmi lekarzy, ewentualnie i jedno, i drugie. I jeszcze rasowi zakuwacze, czyli nie wyjdę nigdzie, bo się uczę, szkoda tylko, że uczę się na pamięć i jestem za głupi/a, żeby skojarzyć fakty i tę wiedzę wykorzystać.
Właśnie ja słyszałam o tych ostatnich dużo, dlatego myślałam, że na medycynie jest tak mega ciężko, że wszyscy tak kują! Wstają o 4 rano i się uczą, a tu się okazuje, że niekoniecznie. To mnie zaskoczyłaś.
Niestety nie tylko państwowej. Wśród tych prywatnych chyba też większość ściągała, sądząc po tych na których zdarzyło mi się trafić.
Tak, ale gdyby nie było państwowej służby zdrowia, to jak taki prywaciarz by coś spieprzył, to by zaczął tracić klientów i w końcu musiałby zwinąć interes. A tak to o ile nie schrzani czegoś poważnego, to i tak będzie miał płacone z budżetu, więc nie ma takiej presji.
W dodatku nasza rodzima służba zdrowia sprawia, że ludzie leczą się prywatnie często tylko dlatego, że będzie szybciej niż w państwowej przychodni, taki jest tam burdel.
To co piszesz jest straszne! Masakra, czy to oznacza, że w tym kraju nie można się bezpiecznie leczyć. Jak więc mam wybrać dobrego lekarza dla siebie? Tak poza tym, to podziwiam Cię, że w takim otoczeniu dajesz sobie radę i nadal nie ściągasz. Na pewno będzie z Ciebie dobry lekarz! 🙂
Można by się teraz zastanowić czy istnieje mniejsze zło i większe zło. Czy jak ktoś jest w szkole, to wolno mu ściągać, a na studiach już nie? Pewna mądra kobieta powiedziała mi kiedyś, że zło, to zło i nie można go stopniować. 🙂
Dobra i zła nie można stopniować, bo to tylko etykiety, same zjawiska natomiast jak najbardziej można stopniować.
Weźmy np. strzelanie. Czy strzelanie do człowieka dla zabawy jest dobre? No zdecydowanie nie. A czy wolno do niego strzelić w obronie własnej? To już bardziej skomplikowane. A czy można strzelić do człowieka, który wymorduje całą Twoją rodzinę, jeśli tego do niego nie strzelisz? Tutaj już bardzo mało osób by się zawahało.
Zrobiło się dziwnie, bo przeszedłem od ściągania do strzelania do ludzi, więc potrzebne małe podsumowanie, o co mi chodzi. Dowolny dylemat: mamy białe, czyli coś, co nazywamy dobrem, i czarne, czyli coś, co nazywamy złem. Różne okoliczności sprawiają, że mamy całe spektrum szarości pomiędzy tymi dwiema opcjami. I od tego musimy oddzielić nasz osąd moralny, co wymaga wielu godzin przemyśleń. To szare, które jest bardziej białe niż czarne nazywamy dobrem, a to szare, które jest bardziej czarne niż białe nazywamy złem. To etykiety, których raczej się nie stopniuje, bo od nich zależy, czy coś dopuszczamy czy nie.
Tak więc dla mnie ściąganie w szkole, mimo że nie białe, to mimo wszystko bardziej białe niż czarne, czyli dobre. Oczywiście kolejne dodatkowe okoliczności mogą sprawić, że stanie się bardziej czarne niż białe. Powtórzę więc to, co napisałem na początku: zjawiska można stopniować, i dopiero gdy ocenimy, po której stronie skali szarości się ono znajduje, przylepiamy mu odpowiednią etykietkę.
Istnieją takie przestępstwa, które kogoś krzywdzą, i takie, które nie krzywdzą. Na przykład przejście przez zupełnie pustą i cichą ulicę w niedozwolonym miejscu jest wykroczeniem, za które oberwałam kiedyś mandat, ale nie jest etycznie złe, nikogo nie krzywdzi, nawet mnie samej, jest to tylko złamanie przepisu drogowego. Natomiast pan policjant-służbista wykłócał się, że jest to złe i koniec, mało mnie w kajdanki nie zakuł. Takie czarno-białe widzenie świata może wyrządzić więcej szkody, niż samo złamanie przepisu o które jest tyle szumu. Zasady powinny być dla nas, a nie my dla zasad.
Bardzo mądre słowa, naprawdę. 🙂
Unikam ściągania, właśnie dla własnego czystego sumienia. Swojego czasu byłam na rozszerzeniu z biologii i przerazil mnie fakt jak wiele osób (które wiązało swoje nadzieje z biologia i medycyna) ściągnąło na sprawdzianie z układu oddechowego. Matura zweryfikowała, jednak niektórzy z nich dostali się na medycynę i dalej praktykują ściąganie. Oni mają mnie kiedyś leczyć? Operować? Na to nie powinno być przyzwolenia! Nie mogę się mądrzyć, bo gdy czuję się przyparta do muru czasami „walczę z systemem”, ale z dumą stwierdzam, że kilkakrotnie zdecydowałam, że wolę oblac / słabiej zdać niż zerznac cudze odpowiedzi.; ) Nie lubię dawać ściągać, taka ze mnie egoistka. Siedziałam dzień w dzień przez cały tydzień kłując, a Ty imprezujesz, a potem chcesz po prostu spisać odpowiedzi? Nie ma tak dobrze!
Przeraża mnie to, co piszesz o przyszłych lekarzach. Masz naprawdę dobre serduszko, skoro nawet zdecydowałaś się nie ściągać na własną niekorzyść. To kolejny dowód na to, że oceny nie świadczą o umiejętnościach. Można się uczyć i zdać na 3,5, albo ściągać i dostać 4,5… Na pewno nie jesteś egoistką, a raczej tak jak pisałam, osobą o dobrym sercu. 🙂
Jeśli chodzi o ściąganie na kierunkach medycznych to nasłuchałam się trochę o studiach na stomatologii i wyłaniał się z tego w gruncie rzeczy bardzo często taki obraz – nie ważne, czy ściągasz czy nie, ważne, czy rozumiesz i umiesz zastosować w praktyce. Bardzo często słuchałam, że prowadzący oblewali za brak jakiejś łacińskiej terminologii, którą w gruncie rzeczy używasz tylko w trakcie studiów, w nosie mając, czy student poprawnie opisał proces/zabieg/reakcję na coś. Częstymi przypadkami są ludzie, którzy być może wykuli tę terminologię, słowo w słowo z pamięci przepisali to, co było napisane w książce, ale jak przyszło do pracy to stali jak te durnie… W tym momencie wolę tego „sprytnego” lekarza, który może nie nazwie mi przypadłości albo części mojego ciała po łacinie, grece czy jakkolwiek inaczej, ale za to będzie wiedział, jak mnie zdiagnozować, wyleczyć i się zachować, kiedy mój stan będzie krytyczny czy niestabilny.
Ciekawym jest fakt, że wykładowcom zdarza się ściągać cudze prezentacje albo własność intelektualną 😀
True story, chociaż ja się jeszcze z tym nie spotkałam. 🙂
Przygotowywać ściągi? Tak!!! Ściągać? Kategorycznie nie!!!
Przygotowanie ściągawek to najlepsza forma nauki. Dzięki temu, że samu się je przygotowuje to materiał automatycznie zapada nam w pamięć. Ponadto ściągi muszą być krótkie, tak więc materiał, który mamy przygotować kompilujemy do zwięzłych haseł.
Też kiedyś zapamiętywałam materiał dzięki robieniu ściąg, ale teraz uważam, że dużo lepiej i szybciej go zapamiętam, jeśli zrobię mapę myśli. 🙂
W niektórych przypadkach ściąganie to tylko kwestia osobistych dylematów moralnych i zdania/nie zdania egzaminu. Ale co jeśli taki lekarz albo prawnik całe studia jechał na ściągach, a potem od jego „wiedzy” zależy czyjeś zdrowie i życie? To jest oszustwo i taki dyplom jest niewiele wart. Dlatego uważam że w niektórych przypadkach (jeśli nie we wszystkich) ściąganie powinno mieć bardzo poważne konsekwencje łącznie z wydaleniem z uczelni.
Oj dokładnie. Lekarze, jacyś budowlańcy itp. na studiach moim zdaniem jednak powinni się przyłożyć do nauki, bo bałabym „się im powierzyć”. Ale w gimnazjum? liceum? to nie ma tak dużego znaczenia. Chyba, że ktoś się nauczy i już całe życie będzie tak ciągnął.
„A zagranico…” jak mawia moja babcia, nawet za próbę ściągania możesz pożegnać się ze studiami… I moim zdaniem nie chodzi tylko o budowlańców i lekarzy. Moim zdaniem każdy zawód jest równie ważny i nie ma zawodów lepszych ani gorszych. Są po prostu ludzie, którzy nie wiedzą co chcą robić, albo robią coś z przymusu (bo mieli inne plany ale im nie wyszło). Uważam, że w naszym kraju studia stały się czymś co większość musi posiadać, dlatego ludzie nabywają wykształcenie wyższe, a potem zależy im tylko na pieniądzach, które zarobią, czasami nawet kosztem czyjegoś życia… I według mnie, gdyby na studiach był większy rygor pod względem ściągania i nauki to społeczeństwo miałoby więcej wybitnych jednostek i ludzi którzy naprawdę mogą zmieniać świat, a tak.. mamy tylko tysiące bezrobotnych, niedokształconych studentów.
Faktycznie, powszechne ściąganie na studiach ma ogromny wpływ na poziom wykształcenia w Polsce. Z drugiej strony, gdyby uczelnie w końcu zrozumiały, że kucie teorii jest bezsensu, może zmniejszyłby się odsetek osób ściągających. Przykładowo mój kierunek. Zamiast ćwiczyć język i tłumaczenia, większość czasu poświęcam na kucie regułek.
Problemem są też ludzie Aniu. Niby wszystko ładnie pięknie,ale jeżeli mielibyście nagle same praktyczne egzaminy – wiele osób jadących na ściągach oburzyłoby się. Bo praktyczna umiejętność języka–trza umieć mówić, pisać,słuchać. A regułki? Regulki można ściągnąć 🙁
ściągałam i nie odczuwałam tego jako coś złego. nauka i oceny nigdy nie były dla mnie priorytetem. nie walczyłam o stypendium tylko o zaliczenie. w szkole o ile dobrze jeszcze pamiętam ściąganie było raczej zakazane, chociaż… coś mi świta że może na którym przedmiocie dozwolone były własne notatki z lekcji. na studiach to było różnie. część wykładowców bardzo pilnowała, ale była też taka grupa która przymykała oko twierdząc, że egzamin to jest ostatnia szansa żeby się nauczyć. i z tego powodu czasami nawet podpowiadali. i jakiś sens w tym był. to byli ludzie, który zależało na tym, żeby za wszelką cenę nas czegoś nauczyć. nie obrzydzić i absolutnie nie złapać na niewiedzy.
Ciekawe podejście tych ostatnich, coś w tym jest, chociaż prawda jest też taka, że mogli się wcześniej postarać. 😉
Tak jak napisałaś – ściąganie bardzo oszczędza czas, szczególnie w przypadku przedmiotów, które nie są do niczego potrzebne. Ja na przykład jestem wzrokowcem i czuciowcem, więc kiedy robię ściągi (chociaż korzystałam z nich ostatnio w gimnazjum), zazwyczaj sporo z nich zapamiętuję i nie muszę ich potem wyciągać. Inna sprawa się ma ze spisywaniem z internetu. Tutaj się nie uczę niczego poza tym, jak schować telefon tak, żeby nauczyciel nie zauważył. I z tego nie jestem zbyt dumna.
Ja już od dawna nie robię ściąg, by się w ten sposób się nauczyć, bo dużo lepiej i szybciej zapamiętuję materiał dzięki przejrzystym mapom myśli. Kiedyś, jeszcze w gimnazjum robiłam jednak ściągi i wiele z nich zapamiętywałam, a potem nie musiałam ściągać. 😉
Mądrze napisane, że ściąganie z niepotrzebnych przedmiotów może być całkiem dobre. Przez przygotowanie ściągi też można sporo zapamiętać. Szybkie ściąganie z zeszytów czy podręczników też wymaga ich znajomości. Nie cierpię natomiast ludzi którzy liczą, że podyktujesz im calutki test lub perfidnie bez Twojej wiedzy spisują wszystko jak nie patrzysz! No i modne ostatnio ściąganie z internetu.. wpisujesz treść zadania i cyk spisujesz jak leci. Jeśli ktoś potrafi sam sobie dobierać co wpisać w te Google to jakoś jeszcze może mu się to przydać 😉
Moje nerwy by mi na to nie pozwoliły! 😉 Chyba by mi serce wyskoczyło.
Hm, a ja w sumie nie wiem jak to jest. Z jednej strony sama osobiście nie sciagam, bo serce wali mi tak glosno i bywam przez to tak tak zestresowana, ze czasem czulam, ze odlece, stad wlasnie smieszna sytuacja.
Kiedys mialam jakis wazny sprawdzian w liceum z angielskiego, ale nie mialam czasu sie na niego nauczyc, wiec stworzyłam minimalistyczna sciage. Taki pomocnik, co by po prostu zdac. W momencie, kiedy mialam wyciagnac sciage serce bilo mi tak glosno, ze kolega z lawki spytal, czy sie dobrze czuje, bo slyszy jak mi serce wali 😀
Stad wlasnie moje przygody sciagawkowe ograniczaly sie tylko do pisania sciag, co generalnie tez takie zle nie bylo, bo o ile sciagac nie sciagalam, to samo ich tworzenie powodowalo zapamietywanie większości materialu 🙂
Jejku, coś na ten temat wiem! Sama nie raz widziałam, jak ludzie na studiach wyciągają zeszyty z toreb i z nich spisują, a ja bałam się zajrzeć na moją mini ściągawkę i w końcu tego nie robiłam. :p Czasem nawet bardzo się stresuję, że ktoś obok mnie ściąga i że wykładowca go przyłapie, a przecież to nie mój problem. ;p
Mam bardzo podobnie i powiem Ci szczerzę, że jak pisałam Ci moją historię to się sama z siebie śmiałam 😀
Ściąganie to przecież nic złego. Tak powie każdy komu sie to zdarzyło, albo co gorsza kto ten proceder wykorzystywał namiętnie czy to w szkole czy na studiach. Miałam wielu takich znajomych, którzy całe studia przeszli na sciągach. Nie wiem czy ich głowa jest od tego bogatsza o choćby kilka nowych rzeczy, ale za to ręka wprawiona w boju, bo tyle się napisać to trzeba mieć dużo energii. Chyba, że był ktoś cwańszy to strzelał gotowca na komputerze. W sumie zawsze sobie myślałam, że czas, który mam poświęcić na pisanie tych ściąg wole poswięcić na naukę. Na jedno wyjdzie. Ba ja nawet kiedyś próbowałam takową ściągę napisać. Przy jednej z pierwszych linijek twierdziłam dobra to nie ma sensu. Dlatego w sumie to ja podziwiam tych ludzi,którzy to tworzą, a potem jeszcze odnajdują się w tych kartkach i karteczkach mikroskopijnych czasem wielkości. Jest na to ogólne przyzwolenie więc ludzie z tego korzystają. Czy to dobre czy złe? Kwestia sumienia jak już wspomniałaś. Ale jedno, co podkreliłaś w tekście jest bardzo prawdziwe choć smutne. Ten kto ściąga często dostanie lepszą ocenę niż ten, który siedzi i kuje. Więc po co 🙂 skoro można to samo albo nawet więcej uzyskać mniejszym kosztem 🙂
Też się zawsze zastanawiam jak oni się w tym odnajdują!
Co do ocen, to one nie mają znaczenia, liczy się Twoja wiedza i umiejętności. Nikt nie zapyta przecież w pracy, co miałam z biologii w liceum, a nawet z językoznawstwa na studiach. 🙂
Prawda, ale chodzi o sam fakt nauki. Starasz się działasz, a tu wypadasz gorzej jak ten co spędzał czas ze znajomymi kiedy Ty przyswajałeś materiał. Zdecydowanie demotywuje do dalsze nauki 🙂
Odnajdują się, bo sami to napisali i wiedzą dokładnie, gdzie, co jest.
Ja ściągam na bezsensownych przedmiotach, które wymagają uczenia się hektarów tabelek na pamięć. Po co mam tracić czas na naukę rzeczy, które mogę zapomnieć po zamknięciu drzwi od sali egzaminacyjnej? Niestety na moim kierunku największy nacisk kładzie się na przedmioty, które nikomu i nigdy nie przydadzą się w żadnej pracy (chyba, ze ktoś zostanie na uczelni, ale to jedyna opcja!). Gdy wiem, że dana wiedza przyda mi się poza uczelnią staram się ją przyswoić bez ściągania, co do reszty nie mam skrupułów. Niestety nie umiem ściągać na ustnych egzaminach, a również takich weteranów znam co właśnie najlepiej ściągają na ustnych. 🙂
A jeszcze co do sumienia i ściągania, to uczelnia nie ma jakoś wyrzutów obiecując, że dany kierunek będzie wyglądał inaczej, niż jest w rzeczywistości. Większość uczelni obiecuje świetne przedmioty, ścieżki rozwoju, a potem uczy bezsensownych rzeczy. Oni też nas oszukują.
To podejście faktycznie ma sens i właśnie na takich przedmiotach też ściągam, ale w sumie to i tak nie za dużo, bo się stresuję. 🙂 Niestety, pomimo, że studiuję język, to i tak mamy masę teorii, co jest jakąś kpiną, no, ale tak już jest. Nie wiem, jak wyglądają u Was ustne, ale u nas siedzi się ławkę przed egzaminującym i wydaje mi się to niemożliwe!
Twój ostatni argument jest świetny! Z tymi wszystkimi komentarzami mogłabym napisać wpis na nowo. 🙂
Najważniejsze, bo studia, jeszcze przede mną. Ale odkąd jestem w drugiej klasie liceum nie ściągam. Wcześniej owszem, zdarzało mi się, ale to tylko dlatego, że te przedmioty nie były mi potrzebne. Nigdy nie ściągałam na wosie czy historii, bo właśnie z tych przedmiotów będę (między innymi) zdawać maturę. Ściąganie z czegoś jest jeszcze dla mnie do przełknięcia, ale ściąganie od kogoś już nie. Po pierwsze istnieje ryzyko, że druga osoba też zostanie zauważona a nawet jeśli nie, to kiedy ściągający przepisze jakiś kardynalny błąd, to później głupio przed nauczycielem.
To wszystko zależy od systemu wartości. Jeśli ktoś idzie na medycynę i ściągał na historii – spoko. Ale jeśli ktoś jest na medycynie i każdy egzamin zaliczał dzięki ściągom i operuje teraz ludzi, to to nie jest zbyt dobre.
Bardzo mądre słowa, to chyba jest najrozsądniejszy sposób myślenia. 🙂
Ściągałam w liceum i tam tą sztukę opanowałam do perfekcji. Ściągam czasem na studiach, głównie na przedmiotach, które są tak zwanymi 'zapychaczami’ i wiem, że mi się do niczego nie przydadzą (albo przynajmniej tak uważam). Piszę ściągi czasami, ale zauważyłam że kiedy taką ściągę rzeczywiście napiszę to najczęściej później z niej nie korzystam. Czemu? Bo pisząc ją, zapamiętuję. Gorzej, jeśli chcę skorzystać z uprzejmej pomocy koleżanki czy kolegi. Zazwyczaj jednak staram się nie ściągać. Nie lubię oszukiwać samej siebie, ale nie potrafię odmówić pomocy swoim kumplom. A już tym bardziej gdy decydujemy się na tak zwaną współpracę. Korzystam wówczas jedynie ze swojej wiedzy plus wiedzy mojej przyjaciółki. Ściąganie? Owszem, ale coś tam wiedzieć muszę, bo żadnych ściąg przy sobie nie mam. Cóż nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia i chyba nigdy ich nie będę miała.
Widzę, że dużo osób zapamiętuje ściągi, które przygotowują. 🙂 Też nie potrafiłabym odmówić pomocy, szkoda by mi było osoby, która nie zda i również dziwnie bym się czuła, gdyby totalnie nic nie wiedziała na dane kolokwium. Coś takiego mi się chyba jeszcze nie zdarzyło, żeby się w ogóle nie uczyła i korzystała ze ściąg, a są i takie przypadki. 😀
Nie wyobrażam sobie ściągać na przedmiotach, które przydadzą mi się później w życiu… Gdy pracodawca zapytałby mnie o jakąś elementarną wiedzę z kierunkowego przedmiotu byłoby mi niesamowicie wstyd gdybym nie znała odpowiedzi. Dlatego najlepiej uczyć się poprzez zrozumienie zagadnienia a nie wkuwanie na pamięć, o ściąganiu już nie mówiąc. Ja przez całe liceum żyłam w przeświadczeniu, że historia nigdy mi się nie przyda, na każdym sprawdzianie, kartkówce ściągałam jak szalona, przy przyzwoleniu naszej historyczki, która chyba już się przyzwyczaiła, że kogoś kto wiąże swoją przyszłość ze studiami technicznymi nie interesuje, w którym roku wybuchła II woja punicka…. Z historii mam piątkę na świadectwie maturalnym a nie umiem z niej NIC oprócz kilku podstawowych dat i nie wyobrażasz sobie jak bardzo ŻAŁUJĘ, że nie uczyłam się wtedy……….. 🙂 ps. Świetny tekst!!!
Święta prawda! Ja też uczę się np. słownictwa specjalistycznego, bo przecież wstyd go kiedyś nie przetłumaczyć, ale z teorii nikt mnie nie zapyta, albo z Dürenmatta, więc wtedy na więcej sobie pozwalam. 🙂 Ej! Ja mam 4 z historii, a umiem dużo i historię lubię! :p
Mnie rodzice nauczyli, że najlepsza ściąga jest w głowie. Przyznaję jednak, że ściągi zdarzało mi się robić, i to nawet za namową nauczycieli, ale rzadko z nich korzystałam – robienie ściąg w końcu stało się dla mnie zadaniem polegającym na wyciągnięciu z materiału do opanowania tego co najważniejsze, bo w końcu ściągi mają ograniczone rozmiary 😉 W liceum ściągałam może 3 razy w życiu, w podstawówce i gimnazjum byłam mega kujonem. Na studiach nie ściągałam (poza dwoma przypadkami) bo ciężko było tyle materiału zmieścić na ściądze. Udało mi się to tylko dwa razy – na egzaminie z historii, kiedy to wydrukowałam sobie gotowca na przezroczystej folii i przykleiłam ją do paczki chusteczek (leżała na ławce, nikt się nie zorientował że mam ściągę) i na egzaminie z językoznawstwa ogólnego, kiedy to pod kartkę z zadaniami położyłam kartki służące jako brudnopis… a pod nimi znalazło się kilka gotowców. Mogłam sobie na to pozwolić, bo wiedziałam kto będzie nas pilnować w sali. Albo raczej zamiast pilnować – czytać gazety i łazić po korytarzu. A jeśli chodzi o odpisywanie jeden od drugiego to zazwyczaj odpisywano ode mnie.
Moi rodzice mówili mi dokładnie to samo. 🙂 Jak to możliwe, że nauczyciele zachęcali Cię do robienia ściąg? Ale chyba nie do korzystania z nich? Zawsze zastanawiają mnie Ci wykładowcy, któzy czytają gazety podczas egzaminów. Chyba robią to specjalnie, co nie? 😉
Jakby system był dobry, nie trzeba a nawet byśmy nie mieli ochoty z nim walczyć.
To też prawda! 🙂
Na studiach ściągałam dwa razy i tak mi to nie pomogło :] Aż do studiów nie przyszło mi to do głowy, bo niby po co ? Spokojnie miałam wystarczająco czasu na naukę, zabawę i 8 godzinny sen. Studia to już inna bajka, na szczęście, u nas trzeba było przede wszystkim zrozumieć. Własne słowa, wyprowadzenia wzorów, rozwiązania cenione były wyżej niż przemalowana regułka słowo w słowo, albo lepiej: z jednym innym słowem zmieniającym sens lub wzorem z kosmosu :> Oceny miałam jak na swój kierunek całkiem dobre, zawsze tuż za linią stypendium, które dostawało około 10-15% studentów.
Czy przyszli lekarze ściągający na egzaminach/kolokwiach są bardziej niemoralni niż inni ? Nie sądzę. Doświadczenie z lekarzami pokazało mi, że jedni nie wiedzą, inni nie powiedzą, a części rzeczy nie są w stanie przewidzieć czy zgadnąć. Z powodu choroby nowotworowej podkształcałam się na własną rękę i najbardziej cenię lekarzy z którymi mogę podyskutować, powyjaśniać kilka spraw, a nie zrobią wielkich oczu, bo ja coś jednak wiem i rozumiem. Przez to, że wszyscy kombinują wyrosło nam pokolenie „magistrów za 5 złotych”. Po rozmowach z niektórymi można ręce załamać.
Jednak to przykre jest, że musiałaś sama się sama dokształcać. Z drugiej strony wielki szacun, że tak się zmobilizowałaś! Naprawdę podziwiam Cię, fajnie, że wzięłaś sprawę w swoje ręce i postanowiłaś sama decydować o swoim życiu. 🙂
Bo ja wiem czy to było wzięcie sprawy w swoje ręce, wtedy było mi wszystko jedno czy przeżyję czy nie. Chciałam wiedzieć co jest grane, a że przy okazji miałam swoją sesję to coś musiałam robić żeby się nie uczyć ;] Swoją drogą efekt był taki, że podczas pobytu w szpitalu do mnie mówili językiem medycznym, a do współlokatorki bardziej opisowo 🙂
Tak mi się przypomniało ku przestrodze: ściągajcie od podstawówki tylko mi potem nie pokazujcie kompletnej ignorancji. Nie chcę słyszeć, od 24 letniej osoby, że choinka po ścięciu przecież odrasta 🙂
Medycy,prawnicy,weterynarze, dietetycy…Znam te środowiska i jestem przerażona. Dlatego wracając od lekarza konsultuję się z mamą pielęgniarką bądź jej znajomą emerytowaną lekarką rodzinną czy farmaceutą czy dany lek wykupić,czy posłuchać się. Obecnie nadzieja w mojej nowej lekarce rodzinnej,już jestem na etapie zaufania,ale zawsze warto zapytać kogoś pewniejszego. Dietetycy – po studiach w komercyjnych Naturfirmach wciskających suplementy i Ci po kilkudniowym kursie układający dla wszystkich te same diety. I środowisko które znam najlepiej – prawnicy.
Nie ściągam. Nie widzę sensu w oszukiwaniu samej siebie,że umiem. Nie zależy mi na ocenach i zdarza się,że dostaje 3 czy obleje coś-ale mam wtedy pewność,że moje sumienie jest czyste,a ja być może pełniąc funkcję w zawodzie zaufania publicznego – będę mogła spoglądać moim klientom dumnie próbując im pomóc.
Najwyżej-poprawię. Student bez dwói jak żołnierz bez karabinu. Fakt obrywam często przez to,mam poprawę koła gdy ludzie zdali na tzw lajcie z telefonem czy kodeksem na kolanach. Fakt czasami to głupia pamięciówka a z drugiej strony ćwiczę umysł bądź będę ogarniać już do egzaminów zawodowych i coś zapamiętam.
Mała garstka ludzi z mojego roku (IV rok) jest osobami,którym byłabym w stanie zaufać jeśli chodzi o ich pomoc prawną. Na wykładach w porywach 1/4 roku. Niby ktoś coś pracuje czy praktykuje,ale najczęściej ludziom się po prostu nie chce iśc.Potem są ogólnorocznikowe wąty. Ludzie ściągający podczas kół i egzaminów w tak perfidnej postaci jak zestawy słuchawkowe,skrypty w telefonach czy przecieki od znajomych ćwiczeniowców/doktorantów z katedry. Ludzie narzekają,że nasze studia to bezsens i pamięciówka- ale jeżeli jakiś przedmiot kończy się egzaminem z praktyki (napisać pismo do sądu,umowę,jakiś wniosek) podnosi się larum,że nie lepiej teorię. Bo z teorii można ściągnąć,a z praktyki ciężko. A potem ciężko o etos pracy prawnika gdy popełnia kardynalne błędy o których każdy z wykładowców przestrzegał na studiach-tylko trzeba było chodzić,uważać i postarać się. Odsiewu nie ma żadnego niemalże. Prawo zaoczne od dziennego – materiału o wiele mniej, książek. Uczelnie wypuszczają każdego niemalże jeśli zapłaci za zaoczne,wieczorowe, czy warunki/długi punktowe.A potem cierpią zwykli ludzie idący w nadziei,że system wyrzucił prawnika wykształconego,logicznie myślącego, z pewnego rodzaju sumieniem,zakodowanymi zasadami współżycia społecznego czy wiedzą. A wypluwa produkt z wieloma defektami. Potem aplikacje na których już jest niejaki przesiew(ale tu też na nas zarabiają w wielu przypadkach) i ktoś zda egzamin zawodowy ( tu się nie wypowiadam jak to wygląda,nie przeżyłam podobno dużo wiedzy trzeba mieć,ale wiedza to nie znaczy etos i sumienie które do pracy z ludźmi w ich trudnych sytuacjach jest potrzebne)