Od przeciętnej studentki do 5-tki na dyplomie! Moja prawdziwa historia!

Zbliżają się moje 26 urodziny. Ani to okrągłę, ani jakieś specjalne, ale podsumowania swojego życia w okolicach urodzin weszły mi w krew. Po drodze opisywałam moje przeżycia i uczucia, ale chcę połączyć te teksty w jednym wpisie i zamknąć pewien etap. Chciałabym, żeby ten wpis pokazywał moją historię i był przestrogą dla osób, które podążają podobną drogą czyli uczą się po nocach, źle się odżywiają, nie stosują żadnych technik efektywnej nauki, bo uważają, że to nic nie da, przeżywają ogromny stres przed testami i traktują potknięcia w szkole czy na studiach jak życiową porażkę. 


Ja wiem, że wewnętrzna zmiana nie jest tak atrakcyjna jak te zewnętrzne. „Schudła 10 kg” – od razu widać piękne rezultaty! Metamorfoza włosowa po wprowadzeniu świadomej pielęgnacji – tak samo!
Moja wewnętrzna metamorfoza jest dla mnie o wiele cenniejsza niż te poprzednie. Wiem, że będę się rozwijać całe życie i takich metamorfoz zauważę jeszcze u siebie wiele, tyle że w innych kwestiach. Przeszłam metamorfozę z zestresowanej, przerażonej, przeciętnej studentki na wesołą, pewną siebie panią magister z 5-tką na dyplomie! Takie wewnętrzne metamorfozy też są możliwe, bo pamiętajcie: to nie jest tak, że „się takie urodziłyście”! Albo, że „nie macie predyspozycji, talentu”! Nie znoszę tych zdań! Serio, to przecież wymówki…  

 

Mój Drogi Kangurku, opwiem Ci teraz tę drogę! OD ZERA DO BLOGERA! Haha! 😀 A raczej od  kampanii wrześniowej do Kursu Efektywnej Nauki! Chociaż te dwie historie bardzo się zazębiają!. 😀 Zaparz sobie herbatkę, bo ta historia do krótkich nie należy, ale naprawdę warto ją przeczytać!

 

Hej! To ja aktualnie, spokojnie sącząca swoje cappuccino. W tym poście znajdą się również dużo starsze zdjęcia, wcześniej nigdzie niepublikowane. We wpisie jednak najważniejsza będzie przemiana mojego wnętrza, a nie wyglądu! 😀

Rozdział 1. Klasa matura.

Pamiętasz swoją pierwszą kawę? Pierwsza kawa to taka inicjacja. Przecież tylko dorośli mogą pić kawę! Moją pierwszą wypiłam właśnie ucząc się do matury. Ależ miałam kopa! W końcu to pierwszy raz. Uczyło mi się świetnie, więc zdecydowałam się na jej regularne picie, mimo tego że mój organizm reagował na nią dosć silnie. Czułam przyspieszone bicie serca, ale myślałam, że tak właśnie ma działać kawa!

W sumie to nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam stresować się maturą. Zawsze było do niej dużo czasu. Była zawieszona w co prawda bliżej określonej, ale jednak przyszłości. Sądzę, że zaczęło się przed samymi egzaminami. Ale! Kto się wtedy nie stresuje? Nie miałam pojęcia, jak opanować ten stres, więc pozwalałam mu sobą rządzić. Nakręcałam się jak szalona! Panikowałam, byłam przerażona tym, że matura ma zdecydować o mojej przyszłości. O moich marzeniach.

 

Pierwszy egzamin, czyli podstawową maturę z języka polskiego zdawałam normalnie. W sumie to nie pamiętam, czy bardzo się stresowałam. Raczej podchodziłam do niej pewna siebie, gdyż przez 3 lata uczyłam się w klasie dziennikarskiej, w dodatku moja przyjaciółka miała w tym dniu urodziny, co też wprawiło mnie w dobry humor. Drugiej matury nie zdawałam już ze wszystkimi uczniami.

Wakacje po maturach! Wtedy trochę odpoczęłam i zapomniałam o wcześniejszych problemach!

Ten trend na fotki w sianie 😀

Dlaczego nie napisałam matury?

Wróciłam wieczorem do domu, wzięłam kąpiel, a potem zemdlałam. (Dziwna logika ludzi, którzy mdleją: zgasiłam światło, bo uznałam, że i tak nie będę nic widzieć.) Szybko się ocknęłam. Nienawidzę tego uczucia, gdy przebudzam się z omdlenia i jeszcze nic nie widzę. Mam otwarte oczy, ale wszystko jest czarne. Z drugiej strony kocham ten chłód, który rozchodzi się wtedy po moim ciele. Myślałam, że zemdlałam z powodu zbyt gorącej kąpieli. Zaczęłam mieć mdłości i problemy żołądkowe. Tej nocy omdlałam jeszcze kilkanaście razy. To była najgorsza noc w moim życiu. Mdlałam w łazience i w łóżku. Nie umiałam przejść 10 metrów, bo już mdlałam. Obudziłam się rano osłabiona i odwodniona. Spałam tej nocy 2-3 godziny. To był dzień rozszerzonej matury z języka polskiego. Dlaczego akurat dziś? Nie mogło mi się to zdarzyć chociaż dzień później? Wiedziałam już, że nie napiszę tej matury, że będę musiała w czerwcu (albo w lipcu, już nie pamiętam) jechać do Jaworzna, by pisać ją w dodatkowym terminie. Niby na lekcjach mówili nam o tym, co należy zrobić, jeśli w dniu matury dopadnie nas choroba, albo wydarzy nam się jakiś wypadek, ale tak jak wszyscy myślałam „Mi się to nie przytrafi, mnie to nie dotyczy.”

To też sesyjka z pomaturalnych wakacji! Chciałam mieć wtedy bloga modowego, a moja przyjaciółka ma talent do zdjęć!

Rano pojechałam z mamą do przychodni, a stamtąd prosto do szpitala. Tam czułam się już bezpiecznie, bo podłączyli mnie do kroplówki Początkowo nie wiedziałam, czy się czymś zatrułam, czy to był stres. Moja mama wciąż mi powtarzała, że za bardzo się przejmuję, że to na pewno wina stresu. Ja odpierałam jej zarzuty. Dzisiaj z ręką na sercu mogę przyznać, że tak, to był stres. Nerwy, stres i zmęczony organizm.

Rozdział 2. Początek studiów.

Na pierwszym roku studiów bardzo przejmowałam się zajęciami. Strasznie bałam się, że nie zrozumiem i nie zanotuję czegoś ważnego. W sumie to i tak mało rozumiałam. Wyłapywałam poszczególne słówka i układałam z nich logiczną całość. Mój mózg w pierwszych tygodnia wariował, wszędzie słyszałam niemiecki. Ludzie w autobusie mówili po niemiecku, radio grało po niemiecku, w snach wszyscy rozmawiali po niemiecku! Ciągle powtarzano nam, że i tak większość z nas wyleci. Coraz bardziej uświadamiano nas w tym, jacy jesteśmy beznadziejni i jak niewiele potrafimy. Pierwsi odeszli już po tygodniu. Kilka razy usłyszeliśmy, że nie nadajemy się na germanistów, że tak właściwie, to co my tu robimy. Żadnego “kiedyś będzie lepiej, w końcu się nauczysz”. Nie. Tylko ciągłe powtarzanie, ile to nauki przed nami, ile wyrzeczeń. Ciągłe uświadamianie nas, że zawód tłumacza to harówka, a właściwie syzyfowa praca. Z ponad 50 osób, które pełne zapału przyszły na studia mówiąc “Hej! Jestem X chcę być tłumaczem” Zostało 27, na magisterce jeszcze mniej, a po studiach chyba nikt nie został tłumaczem…

Pierwszych kolokwiów masowo nie zdawaliśmy. Poprawki były istnym piekłem, przede wszystkim przez głosy nakręcających się jak zegarki ludzi. No bo przecież trzeba kilkakrotnie powtórzyć, że „jak tego nie zdam to wylatuję”. Zresztą wykładowcy też nie omieszkiwali tego podkreślić. Oczywiście nie wszyscy.

Pełna nadziei studentka na początku roku, prowadząca szaleńcze studenckie życie czyt. odwiedzająca swoją przyjaciółkę w Krakowie. To były jeszcze czasy, gdy pociąg z Katowic do Krakowa jechał 4 godziny i nie było autobusów co 15 minut!

Trądzik.

To wtedy zaczęłam po raz pierwszy planować swój czas i to co do minuty! Po powrocie z uczelni na odpoczynek czasu było niewiele. Zakładałam, że odpoczywam podczas przygotowywania i jedzenia posiłku. Zaczęłam jeść coraz gorzej. Zwykle jadałam makaron z sosem z paczki, ewentulanie ze słoika, ryż także z sosem ze słoika, czasem pierogi, kluski na parze. W szkole kanapki, na kolację kanapki. Wszędzie ten chleb, chleb i chleb. Wiecie czego mój organizm miał za dużo? Glutenu. Starannie zaczął mi to pokazywać przez trądzik. Niestety dopiero po roku zorientowałam się, o co mu chodzi. Wcześniej męczyłam się z kremami, tonikami i żelami. Poszłam do dermatologa. Kolejna nieodpowiedzialna osoba na mojej drodze. Przepisała mi witaminki. Po jednym spojrzeniu. Badania? A po co? Dwie wizyty później nie ma jej. Idę do innej lekarki. Ta na jedno zerknięcie przepisuje mi antybiotyk. Żadnych badań. Do tego dostałam gotową ulotkę z produktami jednej marki, na której lekarka zakreśliła tylko produkty do mycia twarzy, które mam kupić. Co za bezczelność! Oczywiście, nie kupiłam ich.  Później okazało się, że miałam czasową nietolerancję na gluten spowodowaną najprawdopodobniej przez powyżej opisane przyczyny.

To chyba był najgorszy stan 🙁

Wtedy nie wiedziałam jeszcze jaki wpływ na moją skórę ma to, co jem. Ale nie miałam przecież czasu na przygotowywanie sobie zdrowych posiłków. Wszystko trzeba było robić szybko, jak najszybciej, by siąść i spędzić wieczór przy książkach. Gdyby tylko wieczór! Spałam coraz mniej. Zdarzało się, że i 4 godziny dziennie. No ale wiecie, żeby tak wytrzymać trzeba się jakoś pobudzić. No to kawa. Jedna, druga, trzecia. Mocna z fusami. Tylko zdam ten rok, później wyluzuję, będzie dobrze. Jeszcze odpocznę. Ależ byłam głupia!

Czy ja mam zawał?

Nazajutrz czekało mnie drugie kolokwium u przerażającego wykładowcy. Uczyłam się odkąd wróciłam z uczelni. Wszystko brzmiało dla mnie tak obco, nic nie wchodziło do głowy. Kułam i kułam. Postanowiłam, że będę uczyć się do skutku, choćby całą noc. Jutro mam tylko dwa zajęcia, więc odeśpię potem. Wieczorem zjadłam jajecznicę, a później jeszcze parę kostek czekolady. Na moje nieszczęście współlokatorzy urządzili sobie imprezkę. Byłam już po 4. kawie. O 23:00 wypiłam z nimi 2 kieliszki wódki i poszłam się dalej uczyć. Położyłam się bodajże o 1:00, ale nie jestem pewna. Niby nie umiałam zasnąć, ale utrzymywałam umysł w półśnie. Moje serce zaczęło przyspieszać. Było mi duszno, w środku coraz bardziej gorąco, ale jednak zimno na zewnątrz. Serce biło coraz szybciej. Do tego problemy żołądkowe. Fala zimna podeszła mi aż do głowy. Tak czułam się zawsze, gdy miałam zemdleć. Było mi słabo i  to serce, które biło tak, jakbym przebiegła maraton, a przecież leżałam spokojnie w łóżku! Z trudem łapałam każdy oddech. Przez głowę przelatywały mi myśli o 20-parolatkach, którzy zmarli na zawał.

Współlokator zadzwonił po pogotowie. Przyjadą? Yhym, jak stracę przytomność. Na szczęście jeden z imprezowiczów nie pił i zawiózł mnie do najbliższej przychodni. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet mojej karty NFZ! Pielęgniarki były bardzo ciepłe, podały mi tabletki, które miały spowolnić serducho i pytały gdzie tak biegnę. W tamtej chwili było to naprawdę zabawne. Powiedziały, że jajecznica i czekolada zjedzone przeze mnie były świetnym wyborem. Serce jakoś biegło dalej, wiec miałam pojechać do szpitala. Tam arogancki lekarz stwierdził, że trzeba było nie chlać. Miałam taką potrzebę wytłumaczyć mu, że nie imprezowałam, tylko się uczyłam i chyba nawet go przekonałam. Przynajmniej na początku tak mi się wydawało, bo później i tak był oburzony faktem, że ma wystawić imprezowiczce zwolnienie na następny dzień. Na szczęście zrobił to. Zalecił mi jogę i więcej luzu. Miałam znaleźć czas, by się odstresować, małam się uspokoić. Mówił też o brakujących elektrolitach, powinnam też dużo pić i urozmaicić swoją dietę…

foteczki z tamtego okresu...

Dzień, który zmienił moje życie!

Następnego ranka obudziłam się naprawdę szczęśliwa. Łapałam się za serce i czułam jak rytmicznie i spokojnie bije. Cieszyłam się, że mam wolne. W internecie poszukałam pierwszych lekcji jogi. Bardzo mi się spodobały. Czułam się naprawdę odprężona. Kupiłam owoce i piłam dużo wody. Nie wiem jak to możliwe, ale czułam, że zwalniam. Szczęście wynikające z tego, że już wszystko ze mną w porządku, było większe niż strach przed wyleceniem ze studiów. Uznałam, że nie warto, bo zdrowie jest najważniejsze. 

To wtedy, dokładnie tego dnia postanowiłam sobie, że nigdy więcej nie doprowadzę mojego organizmu do takiego stanu! Kurczę, to był dzień, który naprawdę zmienił moje życie! Zaczęłam poznawać sposoby na zarządzanie sobą w czasie, testowałam planowanie nauki, techniki efektywnej nauki, sposoby na koncentrację, no dosłownie to wszystko, czego Was teraz uczę! Niczym foka nurkowałam w książkach i artykułach! Strasznie mnie ten temat jarał i po dzis dzień jara! Z czasem postawiłam sobie za misję edukować uczniów i uczennice, studentów i studentki w całej Polsce, tak by nikogo nie spotkało to co mnie! Nie mówiąc już o gorszych rzeczach! 

Rozdział 3. Edukacja!

Ja i mój organizm potrzebowaliśmy jeszcze roku, by nauczyć się spokojniej, wolniej żyć. Przez jakieś 6 miesięcy przynajmniej dwa razy w miesiącu zdarzały mi się jeszcze takie sercowe wybryki, na szczęście były dużo, dużo słabsze. Lekarze mówili, że to nerwica. Wtedy myślałam, że przesadzają, że ja nie mam problemów psychicznych.  Myślałam, że mam problemy z sercem! Kołatanie powtarzało się na przykład podczas wyjazdów za granicę. To wszystko była reakcją mojego organizmu na stres i zdecydowanie teraz mogę powiedzieć, że to były fizyczne symptomy nerwicy lękowej. Kiedy się zorientowałam, oczywiście nie poszłam do psychologa po pomoc, tylko starałam sobie z tym poradzić sama i na szczęście pomogło! Wymagało to odkrycia przyczyn, zmienienia nastawienia i poznania kilku technik radzenia sobie z ciągłym pisaniem negatywnych scenariuszy w głowie. Wdrożenie technik efektywnej nauki też uspokoiło moją głowę, bo po prostu dzięki nim wyrabiałam się w terminach! Z perskeptywy czasu żałuję, że nie poszłam do psychologa. Na pewno szybciej i łatwiej poradziłabym sobie z problemem, ale wtedy czułam to, co większość osób w mojej sytuacji. To, co się mówimi takim ludziom: „Przesadzasz, to nic poważnego.” „Ludzie mają większe problemy.” „Jakie problemy można mieć na studiach? Prawidziwe życie się dopiero zacznie.”

Tak zmieniałam swoje podejście do nauki, a właściwie do całego mojego życia. Może teraz, gdy o tym opowiadam nie brzmi to aż tak przerażająco, ale wtedy było to jak plaskacz od opatrzności. To dlatego piszę o studiach i uczeniu się w wersji slow. Study smart not hard stało się moim mottem. Jak widzicie stres, nerwy, zbytnie przejmowanie się doprowadziły mnie do trądziku, wyniszczonego organizmu i szpitala. Koleżankom z roku  wypadały garściami włosy. Niektóre uzależniły się od nauki, inne przyjmowały tabletki uspokajające, a nawet środki nasenne…

 

 

Wtedy telefony miały taką jakość, a i tak była podjarka, że aparat w telefonie. 😀

Rozdział 4. Blog, zbieranie społeczności, Sesyjny Poradnik, start up, Kurs Efektywnej Nauki i własna firma!

Na blogu coraz częściej publikowałam wpisy o metodach efektywnej nauki. Chciałam kontrolować swój rozwój, a jednocześnie okazało się, że te posty bardzo spodobały się moim ówczesnym odbiorcom! Razem testowaliśmy różne techniki i dzieliliśmy się spostrzeżeniami. Pisałam o tym, co się u mnie sprawdziło i nie chciałam pisać o tym, co mnie nie przekonało, choć z czasem nieco zmieniłam nastawienie, ponieważ to, że jakiś sposób nie sprawdził się u mnie, nie oznacza, że nie zadziała u kogoś innego!  Uruchomiłam newsletter i dostawałam coraz więcej historii przemian moich czytelników! Pojawiało się też coraz więcej pytań! Na czwartym roku poczułam, że chcę całą moją wiedzę zamknąć w jedną całość. To miał być mega merytoryczny ebook, z konkretnymi poradami, zwięźle napisany, tak by student, który nie ma czasu na czytanie 300 stronicowej książki, szybko i sprawnie przeszedł do konkretnej porady. Widziałam, że jest ogromna potrzeba i ebook ten wyszedł ze mnie taak naturalnie! Pisanie go w sosnowieckich i katowickich kawiarenkach było czystą przyjemnością!   Tak powstał Sesyjny Poradnik, z którego skorzystało już około 1500 osób!  To był super krok, pokazujący mi, że mój pomysł na bloga, to nie tylko hobby, ale faktycznie pomysł na moją przyszłą pracę!

 

Dzięki Sesyjnemu Poradnikowi zarobiłam sobie na Erasmusa. Wtedy jeszcze nie miałam własnej firmy, a start up, o którym pisałam w tekście: Jak założyć firmę bez ZUS-u. Polecam wszystkim, którzy chcą wydaćs swój pierwszy produkt jeszcze na studiach! Start-up prowadziłam przez dwa lata i to dzięki niemu nie musiałam iść do pracy na etat po zakończeniu studiów. Miałam wtedy odłożone 10 tys. na dobry start! Teraz mnie ta suma trochę przeraża, ale wtedy to było w sam raz!  W końcu w 2018  przeszłam na bezrobocie i starałam się dofinansowanie z Urzędu Pracy. Pierwszy mój wniosek został odrzucony, ponieważ panie uznały, że mam „zbyt ambitne plany”. Widzicie, ciągle jakieś przeciwności losu, ale nie ma się co poddawać! Na szczęście po przeprowadzce spróbowałam jeszcze raz i w drugim urzędzie nie mieli już takiego zdania. 🙂 I dobrze! Bo rzeczywistość przerosła moje oczekiwania!

 

sesyjny poradnik
Dzięki Start-upowi mogłam studiować na Erasmusie i wciąż sprzedawać Sesyjny Poradnik! To zdjęcie właśnie z mojego drugiego Erasmusa!

Kurs i mój stan konta, gdy go wypuszczałam...

Za tworzenie kursu wzięłam się w maju 2018 po obronionej na 5-tkę magisterce. Miałam tyle do przekazania, ale wciąż latałam do bibliotek po materiały! Stworzenie kursu zajęło mi pół roku! W tym czasie byłam bezrobotna, żyłam z oszczędności i latałam załatwiać dofinansowanie do działalności gospodarczej. Szczerze powiedziawszy, w momencie, gdy wypuszczałam kurs nie miałam kasy na następny czynsz.  Włożyłam wtedy kupę pieniędzy w jego stworzenie, szczególnie wliczając w to czas, w ktorym nie pracowałam i skupiałam się tylko na nim. To musiało się udać, nie było wyjścia. Oczywiście, wiedziałam, że gdyby powinęła mi się noga, to rodzina lub chłopak na pewno by mnie wsparli finansowo. Ja jednak lubię być samodzielna. I udało się! Do dziś Kurs Efektywnej Nauki kupiło ponad 1000 osób! A to dlatego, że Wy widzicie po mojej metamorfozie, że kurs działa. Widzicie to też po przemianach kursantek! Bardzo dziękuję Wam za zaufanie!

Blog zmienił moje życie. Moje życie zmieniło mojego bloga. Teraz ten blog zmienia życia innych ludzi! Dla mnie to jakiś kosmos! Spełnione marzenie o pomaganiu innym swoją pracą. Dziękuję Ci, że ze mną jesteś, dziękuję Ci, że przeczytałaś całą tę historię! Jeśli tak, to napisz cokolwiek w komentarzu! Cokolwiek przyszło Ci do głowy po przeczytaniu tego, możesz odnieść się do dowolnej części wpisu, bo ja nawet nie wiem, o co Cię teraz zapytam. Tyle się w tym tekście wydarzyło! Mam nadzieję, że ta historia przyczyni się do rozprzestrzeniania się mojej misji! Jeśli jesteś już jej częścią, jeśli coś zmieniłam w Twoim zyciu, czy to wpisami, czy to Sesyjnym Poradnikiem lub Kursem, to też napisz! Jak widzisz, po to żyję! 😀 A jeśli wciąż czujesz, że masz nad czym pracować, to po praz ostatni zapraszam Cię do Kursu Efektywnej Nauki. Może i często o nim mówię, ale to dlatego, że wiem, że to coś dobrego, a nie naciągactwo! I wiem, że działa. Nie wiem za to jak, jeszcze pokazać to, że inwestycja w kurs jest lepszą decyzją niż zakup nowych jeansów czy miesiąc picia kawy na mieście. 😀 Nieważne! Z całego serca życzę Ci cudownego okresu edukacji. Pełnego pięknych znajomości, pasji i wyjazdów oraz nauki, która sprawia przyjemność!

Pamiętaj, nauka to nie wszystko! Keep calm, study smart – not hard i do przodu! 

Ściskam!

Twoja Ania

4 odpowiedzi

  1. jezu mega podziwiam twoja przemiana i sama musze sie zmonilizowax do nauki i juz polpwe enoka przeczytałam ale zdalne dobijaja bo nie widac pp co moze ty mi pomozesz zdobyc motywacje proszs

  2. Czytając twoją historię czułam się jakby to była moja historia. Dziękuje <3 To co robisz jest mega ważne 😉

  3. Cześć Aniu. Nie wiem co mam Ci napisać, ale oglądając Twoje części kursu efektywnej nauki na youtube, stwierdziłem, że czas na naukę i rozwój osobisty, choć mam prawie czterdziestkę. Dopiero teraz zacząłem myśleć o sobie, że za czasów szkoły, trochę zaniedbałem naukę, ale dzięki takim pozytywnym ludziom jak Ty rozjaśniło mi się w głowie. Dziękuję Ci, za wszystko. Życzę Ci, dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia wszystkich marzeń a także sto lat dobrego życia na nadchodzące Twoje urodziny. Pozdrawiam Dawid

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *